środa, 29 września 2010

przestrajam.

ubarwić.

nachodzi znienacka kiedy tylko pokażesz się na ulicy albo ulica pokaże się tobie. późną porą. grząska rzeczywistość. nierozrywalna. żółta poświata, pod stopami również. maszerujemy razem równym tempem, choć bez ani jednego znaku wybijającego ten rytm. widzieć czy słyszeć przez dwie pary uszu czy oczu byłoby najzupełniej niemożliwe.

chyba tylko puls. krew płynie równie wolno w obu strumieniach. płynie, dobre sobie. może już się cofa? kto to wie.. progres czy regres, jak to określić?

utkwiło. chodzę w cudzych butach. bezprzesadnie właściwie. daleka przyszłość, a co będzie jak wpadnę pod samochód zaledwie jutro, śpiesząc się na tramwaj? gotowość i czas. to przesada, ale czy może być inaczej?

nic nie jest na zawsze, chyba że wiecznie będziesz czynić to wiecznym.

a teraz pora na wódkę.

wtorek, 28 września 2010

znam jednak takie miejsca gdzie jest lepiej chodzić z nożem.

nie ruszam się stąd do odwołania. a to bo tu lepiej a to bo tam gorzej. mniejsze zło jakby to popularnie nazwać. tylko że mniejsze zło też przecież zależy od podmiotu. z resztą na temat mniejszego zła toczy się odwieczna dyskusja a ja nie czuję się na siłach żeby ją zakończyć przez definitywne obalenie którejś ze stron. nie ruszam się bo mam spokój. tyle mnie widzieli.

czytam wykurwistą książkę. fabryka frajerów autorstwa krzysztofa beśki. znakomity tekst na jesienne pochmurne dni. cięty język i znajoma tematyka to jest to co tygrysy lubią najbardziej. jestem w połowie i ślinka cieknie mi dalej.

znajomy rytm każdego dnia. więc przyznaję rację, że inaczej to właściwie to jak to tak się nie da przecież.

robimy co chcemy. róbmy to, czego chcemy. a czy czegoś chcesz może bardziej?

inspiracja to jest w ogóle. przychodzi kiedy chce. za późno, w porę, za wcześnie. niesamowicie grymaśna. czasem trawienie przesłanek trwa wieki, inspiracja zaś czeka gdzieś sobie z boku w najlepsze z bananem na ryju. ma zabawę kurwa jedna. a potem spada na ciebie lawina pomysłów tudzież zrozumień, bo oto zachciało jej się machnąć ręką, niby od niechcenia. ma kontrolę, ech, ma siłę i nieleczoną anginę, chciałoby się rzec wcale trafnie.

będę zdjęcia robił, uwaga.

sobota, 25 września 2010

z początkiem października.

uwielbiam kiedy zaczyna się robota.

tak właściwie co to za różnica być albo nie być. zaniknąć to jest różnica, ale samo być albo nie być.
proponuję w stylu bezczelnego nowojorczyka zabawić się w czytanie gazety na przystanku metra. potrzeba mi kiepa jeszcze tylko i jeszcze tylko wszystkich detali i samego przystanku metra i gazety jeszcze. hmm.

dwie nogi, stopy, ziemia. najważniejsze ogniwo całego tego, no, wszystkiego.

log aut
stend ap
do something.

środa, 8 września 2010

terefere.

więc rok drugi, bardzo mnie to cieszy.
:



bimber był nie ma, kurwa no nie wiem co powiedzieć.