czwartek, 22 grudnia 2011


jutro szczecin przez wrocław, sam nie wiem na co bardziej się cieszę.

wtorek, 20 grudnia 2011

wiśniowa.

jesssssst. pięć tygodni nocnego nakurwiania nareszcie się skończyło! meeting z mikrobą zakończony najprawdopodobniej sukcesem, wejściówki nad kreską, zostało tylko jedno jedyne koło z rkz do poprawy. do świąt zero, powtarzam zero wejściówek i aż mi ślinka cieknie na myśl o dzisiejszej wigilii grupowej i serce me rwie się już z tęsknoty za monopolowym. martwi mnie tylko że nie mam żadnej maślanki w lodówce, co by ją jutro rano móc spożyć..
fizjologia się przydaje.

niedziela, 11 grudnia 2011

tryb nocny. nadrabiam zaległości. nie ma gdzie pójść na zakupy. jeszcze 80 stron. i powtórzyć.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

niedziela, 4 grudnia 2011


sobota, 3 grudnia 2011

wyzwanie.

szczęścia się nie zamienia. szczęście się eskaluje wprowadzając kolejne elementy. to z początku redukcjonistyczne podejście daje w perspektywie obraz holistyczny. rozbijanie na składowe pierwsze, z których każda jest pełnowartościowa i doceniona prowadzi do całościowego doświadczenia bez braków. patrząc na ów obraz nie można zapomnieć z czego to szczęście w rzeczywistości wynika.
jeżeli jesteś skupiony (wiesz co masz robić i potrafisz to robić), nie istnieje coś takiego jak wypełnienie czasu po brzegi. wtedy znajdują się momenty na zamienniki i wybór pomiędzy nimi.

piątek, 2 grudnia 2011

źródło: http://b.asset.soup.io/asset/2593/9835_6407_480.jpeg

you set the tone.

jest po prostu inaczej. niegdyś ogólność, teraz myśli przekazuje się bezpośrednio i dosadnie. te kilka połączeń zastępuje ci dźwiganie globu i nagłaśnianie otaczającego świata. tendencja uwidacznia się od samego początku, rozszerzasz swój horyzont wstecz by zauważyć drgające struny głosowe pana daj mi bebilon. porównaniem szeroko zrozumiałym niech będzie, że herbata i kawa smakują tak samo a nawet czasem i lepiej, bo towarzystwo już nie krzyczy przez całą kawiarnię czego się napijesz. proszę, twoja ulubiona. obyczaj, jeżeli jest twoim (to znaczy mówisz o nim jak o własnym i nie krzywisz się potem o nim słysząc), zaakceptujesz zawsze. zasada żelazna i niepodważalna. korzyść jest tym właśnie, czego potrzebuję.
możesz powiedzieć co zechcesz. nareszcie. punkt następny to puryzm językowy.
white christmas. oczywiście będą białe, gdy uświadomisz sobie ile wiesz. o trzecim roku jeszcze coś. to nie tylko nigdy nie kończące się zaliczenia i noce jak ta dzisiaj. wzdłuż i wszerz obgadany kontakt z pacjentem okazuje się być kontaktem w dużej części pozaszpitalnym, gdy myślisz o oczach tego dziecka z oddziału pediatrycznego przez całą półgodzinną drogę tramwajem. wplatanie życia w suchą teorię. awans bez zmiany identyfikatora przypiętego do fartucha. jesteśmy stwórcami, ożywiamy mentalny detrytus wiedzy zawartej we własnych neuronach.

czwartek, 1 grudnia 2011

chaos jest.


brrr. trzeci rok męczy psychicznie. koła ustne? egzamin na komputerze? sale wykładowe z monitoringiem, by podglądać co robią studenci podczas wykładu (a siedzenia w ckd są wręcz stworzone do spania).

oj nawarstwiło się. płać teraz własnym zdrowiem. mi to by się przydał worek, żeby czasem rozładować napięcie.

wtorek, 22 listopada 2011

harmonia wierszy.

dwudziesta trzecia spać. tak się nie robi. kawusia, ciśnienie up i jedziemy.
bardzo by mi tego brakowało.


niedziela, 20 listopada 2011

skąd to wiemy.

tempo w tematyce, tempo na czasie. tego nie wybierzesz, nie przebierzesz, czym się interesujesz. w czym siedzisz i o czym myślisz. co aktualizujesz jednym kliknięciem.

więc powiedzmy że idziesz rano na zajęcia. ot taki normalny dzień, jak dzisiaj (czy też wczoraj, bo niektórzy zapewne mi wyrzucą że w soboty się nie chodzi). wstajesz w pośpiechu ogromnym, że znowu się spóźnisz. wybiegasz, by zdążyć ,już w kilka minut później. tradycyjnie. tak naprawdę spóźnień jest więcej w dni obudzone zbyt wcześnie.
idąc ulicą wkładasz douszniki celem percepowania trzystu dwudziestu kilobitów informacji dźwiękowej na sekundę. nie minęło piętnaście minut od zerwania się na równe nogi. tempo utworu staje się tempem podstawowym, jest szybkie to fakt. ten sam utwór odtworzony siedemset metrów dalej jest już w tempie wolniejszym niż siedemset jeden metr bliżej. albo ty przyspieszyłeś albo ono zwolniło. to jest kurwa ciekawe! przecież oznaczenie scieżki jako constant bit rate ma jakieś znaczenie, prawda?

to ty nadajesz rytm swoim myślom, a przez to swojemu środowisku.


środa, 16 listopada 2011

74.

akcja i reakcja. ujemne sprzężenie zwrotne by zachować poziom życia na względnie stałym i zadowalającym poziomie. dlatego teraz wtórnie stymuluję moje nucleus suprachiasmaticus kawą, by przywrócić tryb funkcjonowania od zmroku do świtu. to oczywiście bardzo niedobrze pod względem zdrowia fizycznego, ale być może lepiej w kwestii psychicznego. a to dlaczego. a to dlatego, że o tej porze jest aktywnych mniej czynników rozpraszających, co przekłada się na mniej stresu z powodu nie zaliczonych sprawdzeń wiedzy w niedalekiej przyszłości. tak bywa, że zmiany mogą pójść za daleko, rujnując sporą część dotychczasowego dorobku. cofka więc. a wstać rano będzie cholernie ciężko nie ważne czy się śpi sześć czy trzy godziny. tak jest kurwa zawsze.

dlaczego w tym mieście nie ma, do chuja pana, rzeki?

wtorek, 8 listopada 2011

potem bierzesz prysznic.

dwa obcasy, coraz szybciej. dwa tony w fizjologicznym rytmie. poniedziałek rano. coraz szybciej, w postępie wykładniczym. minuty trzydziesta, pięćdziesiąta, pięć po, dziesięć, trzynaście, czternaście.. a wciąż do powtórzenia pierdyliard szczególików. nigdy perfekcyjnie, zawsze z głową na karku. zaufaj sobie.
siedemnaście. cieszymy się jak dzieci. wejściówki nie ma. fartuch na wierzchu, gotowym iść już na dół. nie ma bowiem z jednego tylko powodu, mianowicie pewnego nieboszczyka trzeba pokroić i dokonać analizy przyczyny jego zejścia. biała szata, kolor którego nie znoszę, jednak przyznać muszę że ma moc. przyszło nam czekać, pół godziny "za dziesięć minut jak zwykle". nie narzekam, o nie. wciąż tylko gest kozakiewicza odnośnie wejściówki.

tętno już normalne. zaczynam się zastanawiać czy schodząc ze schodów baroreceptory się pobudzają czy odbarczają. ecce homo. patrzę jak go kroją. gdybym nie usłyszał, nie pomyślałbym że sekcjonowanie ma jakiekolwiek reguły. gremlin ze złośliwym uśmiechem na twarzy. dwa cięcia powyżej chiasma opticum i kilka poniżej pnia. ma niezły refleks, nie musi sięgać po regułę pięciu sekund. tyle że ona w prosektorium nie ma i tak żadnego zastosowania. potem jamy, klatka i brzuch. inwazja sto procent. niewydolność oddechowa, choć nietypowa. zrosty opłucnej, dużo. poniżej nic nie wynikło, w brzuchu jak na swój wiek wszystko zdrowe.

rutyna. dopiero wieczorem, gdy smażyłem kotleta, zdolny byłem wyjść z siebie i stanąć obok. faktem jest że nie mieliśmy wejściówki bo ktoś umarł z powodu najpewniej niedoskonałości medycyny albo błędu lekarza (najczęstsze przypadki sekcji zwłok w dzisiejszych czasach). więc perfidnie cieszyliśmy się na czyjeś nieszczęście. kwestia tego co zauważasz jako pierwsze. kwestia tego z której części całości się cieszysz.

wtorek, 25 października 2011

czarny winyl.

zastrzegam że powyższe zdjęcie nie jest mojego autorstwa.

nutka przemysłu. to właśnie łódź.

poniedziałek, 24 października 2011

tn.

ja nie wiem o czym piszą ci ludzie na wejściówkach. wejściówka to na wojleku chleb powszedni. po napisaniu takowej podnoszę wzrok, jest powiedzmy 5 minut do końca czasu. patrzę orientacyjnie na kartki towarzyszy niedoli i ich wypociny. na tekst który wędruje na odwroty stron, na linie dzielące zadania, bo ich tekst aż się zlewa jak martwica rozpływna. na gwiazdki, odnośniki, ptaszki i inne duperele. potem patrzę na swoją i widzę streszczenie w kilku zdaniach problemu zawartego w poleceniu. no aż mi głupio.

a teraz.
trzeba napierdalać.

czwartek, 20 października 2011

moja naiwna,
gdy ciąłem czołem o bruk,
tajemna strużka życia
o smaku chleba i rdzy,

oto moja waleczna
z bezmyślnej szarpaniny
kiedy go w nos trafiłem
psia krew mnie w łydkę gryzł,

oto moja rumiana,
dowód słusznego trudu,
albo wrażenia jakie
czyniła ruda z czwartej "b",

oto moja leniwa krew,
senny naciek purpury,
oto ta słodka ciecz,
zamknięta w systemie rurek,

oto moja w zachodzie słońca
mieniąca się rosa
na palcu spod noża do ryb,

moja zmieszana krew,
zmieszana z twoją na wiek,
oto moja milcząca krew,
w nią wpisany mój kres,

oto płynąca za wykres
z wenflonu, przez rurkę
na płytki szpitala w Złotnikach,

moja ochrona czerwona
przed głodem ochrona,
na garbie wytartym
ty tlen mi dostarczysz,
ty bańki mi tlenu do mózgu, do naczyń,

karmiąca mnie matka,
dożylna królowa,
początku mojego zagadka, nienasycona,
soczysty befsztyk z musztardą,

krwawica codzienna, bo za darmo
to strup na kolanie i amen w pacierzu
i amen.

kropla do kropli,
koralowy sznur.
kropla dla Polski
za Winkelrieda krwawy trud.
kolejna kropla u nosa zwisa,
żywe kropidło kropi bruk
ostatnia kropla, ofiara czysta
kultury krwinek, rudy cud.

a przyjdzie czas, przyjdzie, próby
chmury zguby na łby, tak, tak!
zero er ha plus.
chętnie utoczę sobie krwi.
utoczę sobie krwi.

a przyjdzie czas, przyjdzie, próby czas
tak, tak!
zero er ha plus.
chętnie utoczę sobie krwi.
utoczę sobie krwi.
przekażę ci treści, przekażę.


~ * ~
 no kurwa cudo. dobra siadam do mikrobiologii.

poniedziałek, 17 października 2011

saletra.


~ * ~
pikujemy ku samodestrukcji!
~ * ~

środa, 12 października 2011

wtorek, 11 października 2011

nowy sezon.

mam wrażenie. jak wielka machina, której tryby nabierają prędkości, wydając przy tym dźwięk przypominający sprężynowanie. to tylko wrażenie. nie mam bowiem po czym się rozpędzać na nowo. dwa miesiące wakacji w gotowości odbijają się suma sumarum na człowieku. zachowują w ryzach, nie pozwalają się rozleniwić. dwa miesiące z wyboru. Boże, mam skłonności do pracoholizmu.

dość o tym. już po tygodniu jestem przekonany, że wyszło mi na dobre.

jest jeszcze jedno. uczucie przesycenia. uświadamiając sobie podczas czytania że już coś o tym wiem poprawia samopoczucie i, co ważniejsze, zaufanie do siebie. ot choroba kesonowa z dzisiejszej patofizjologii, jeżeli mam rzucać przykładami. najlepsze jest z tego wszystkiego uczucie gromadzenia w sobie wiedzy. wciągania z powietrzem, wchłaniania z jedzeniem.

życia tym.
może dlatego właśnie mam takie wrażenie.

sobota, 8 października 2011

piątek, 23 września 2011

dojebałem.

nawrzucać. tylko to potrafię.

moja psychika jest podatna na sugestie, ale tylko te, które pasują w pewnym stopniu do modelu ustalonego nieco wcześniej. no i oczywiście kontrsugestie: to samo, ale ze znaczkiem minus - reakcja na te idee, które nie pasują bezpośrednio. tym sposobem znaki zapytania na mojej ścianie odbijają się echem w umyśle, napataczając myśli czy było warto, skoro i tak nie zdążyłem tej książki przeczytać 3 razy w wakacje. albo albo. przeciwne kierunki.

wmawiam sobie, staram usprawiedliwić własne lenistwo. to raz, a dwa bronię się przed konsekwencjami decyzji. to jest właśnie jeden z efektów ubocznych dokonywania wyborów spośród spraw należących do diametralnie różnych zbiorów (albo też ładnie nazywanego mniejszego zła). wybieraj, to ciężkie skoro wiesz że dotyczy ciebie samego i za niedługi czas wróci jak bumerang. właściwie to nie wybór, tylko pewne odroczenie wyroku. jakościowo więc to samo, ilościowo mając na uwadze czas trwania, mam już serdecznie dość.

dobrym pomysłem może być zmiana kryteriów. tylko to trochę jak fałszowanie rzeczywistości by pasowała do jednostki. z drugiej strony plastyczność, czyli cecha powszechnie zauważalna, istnieć nie może bez wzajemnej wymiany informacji, choćby statycznej, przez obie strony. fałszowanie więc zachodzi bez specjalnego czynnego udziału jednostki po wszech czasy.

~ * ~

definicja nie pozostaje niezmienna. nie dość że można ją formułować na różne sposoby z zachowaniem poprawności, to jeszcze na przestrzeni czasu status poprawności tego samego jej wyrażenia może się zmienić.


poniedziałek, 12 września 2011

don't you fuckin' lie!

siema cwaniaki,

stoczyć to się możesz w różne sposoby. medycyna uczy podejścia do pacjenta, które tak naprawdę jest fikcją, jeżeli wziąć pod uwagę żarciki i przyziemne komentarze w szpitalnych dyżurkach. nazywamy to stąpaniem mocno po ziemi, nazywamy to 'nie daj się zwariować' (przez tych wszystkich chorych szaleńców).

przez pierwsze dwa lata studiów zdobywasz mnóstwo wiedzy. repetitio est mater studiorum. przykry fakt. dwa lata ciężkiego napierdalania solidnie przebudowują strukturę twojej pamięci trwałej. konsolidacja pamięci wymaga najpierw jej krążenia przez kilka godzin po układzie limbicznym, więc jako że układ limbiczny uczestniczy w postrzeganiu emocjonalnym środowiska zewnętrznego, ma to również wpływ na przebudowę i jego struktury, w sposób pozwalający na torowanie szybszego zapamiętywania.

wraz z utrwalaniem rzeczy typowo medycznych, jako że na każdym kroku spotykasz się z jakimś elementem ludzkiego egoizmu, zazdrości, etc, utrwalasz również i te zachowania. stopniowo przekształcasz się w zadufanego bufona, typowy archetyp lekarza. pępek świata. cwaniaka.
taka jest tradycja. pranie mózgu dla każdego adepta.

ale co ja mogę wiedzieć po 2 latach. może później będzie lepiej.
nie dajmy się zwariować.

piątek, 12 sierpnia 2011

środa, 10 sierpnia 2011

typowa dla snu wagotonia zwalnia częstość skurczów serca i zmniejsza siłę skurczu przedsionków. krew zalega w lewym przedsionku, rozciąga żyły płucne, zwiększa w nich ciśnienie, zmniejsza gradient ciśnień w krążeniu płucnym i zwiększa ciśnienie filtracyjne w naczyniach włosowatych pęcherzyków płucnych, przyczyniając się do powstania obrzęku płuc.

spanie może cię zabić. cudownie.

czwartek, 4 sierpnia 2011

500 stron.






więc pokonujesz ostatnie stopnie, wchodząc na trzecie piętro. dwa razy przekręcasz zamek w drzwiach, potem jeszcze dwa razy. następnie wchodzisz do pokoju, widzisz zaparzoną rano kawę. już zimna, choć zupełnie nie ruszona. "mrożona", zwykły mówić pielęgniarki w socjalnym rok temu. więc bierzesz łyk. potem ściągasz buty i siedzisz przez chwilę, rozkoszując się smakiem lata.

środa, 3 sierpnia 2011

Black then white are all I see in my infancy.
Red and yellow then came to be,
reaching out to me, lets me see.
As below so above and beyond I imagine,
drawn beyond the lines of reason.
Push the envelope. Watch it bend.

Over thinking, over analyzing,
separates the body from the mind.
Withering my intuition, missing opportunities and I must
feed my will to feel my moment drawing way outside the lines.

Black then white are all I see in my infancy.
Red and yellow then came to be,
reaching out to me, lets me see.
There is so much more and it beckons me to look though to these,
infinite possibilities.
As below so above and beyond I imagine,
drawn outside the lines of reason.
Push the envelope. Watch it bend.

Over thinking, over analyzing,
separates the body from the mind.
Withering my intuition, leaving opportunities behind.

Feed my will to feel this moment, urging me to cross the line.
Reaching out to embrace the random.
Reaching out to embrace whatever may come.

I embrace my desire to...
I embrace my desire to...
feel the rhythm,
to feel connected enough to step aside and weep like a widow,
to feel inspired,
to fathom the power,
to witness the beauty,
to bathe in the fountain,
to swing on the spiral,
to swing on the spiral,
to swing on the spiral of our divinity and still be a human.

With my feet upon the ground,
I lose myself between the sounds and open wide to suck it in.
I feel it move across my skin.
I'm reaching up and reaching out.
I'm reaching for the random or whatever will bewilder me,
whatever will bewilder me.

And following our will and wind,
we may just go where no one's been.
We'll ride the spiral to the end and may just go where no one's been.
Spiral out. Keep going.
Spiral out. Keep going.
Spiral out. Keep going.
Spiral out. Keep going.

wtorek, 26 lipca 2011

dlaczego nie.

pytanie o konsekwencje, pobudzone podświadomym bodźcem kierującym skojarzenie w stronę dobrze znaną już wcześniej. pytanie retoryczne. weryfikacja spostrzeżenia wymaga warunków statystycznych, więc dużej liczby nieskojarzonych ze sobą równoważnych głosów. samolubnym jest pogląd, że 'moja recepta na dobro świata, zweryfikowana przeze mnie samego' będzie najlepszą z możliwych. klatka logiki nie wystarcza, by uzasadnić niektóre dokonania. logicznie da się udowodnić wszystko, a zależy to jedynie od długości dowodu. niejasności i wątpliwości, powstających w wyniku przedstawienia teorii światu, lub też strachu przed nimi da się w pewnym stopniu uniknąć. wiedzą to wszystkie erystyczne dziwki, dozując słowa powoli i z rozwagą, tak by tylko nie przekroczyć owych 20 bitów przyswajalnej dla człowieka informacji na sekundę. grunt pod prezentację, broszura informacyjna. w częściach, które potem układają się w logiczną całość. samopas w kilku tysiącach umysłów. impuls podąża przetartym szlakiem neuronalnym. odkrycie sterowane, istota rządzenia.

to bardzo nieuczciwe pytanie, gdyż właściwie nie ma na nie odpowiedzi przeczącej. nie istnieje więc żadna swoboda, pośrednio równowaga. generuje fałszywy potencjał i fałszywe uzasadnienie w ten sposób, że wydaje się ono prawdziwe. pytając o to, nie możesz jednocześnie powiedzieć, że wiesz co robisz. ostatnio znienawidziłem je do reszty.

now please, enjoy the music.

niedziela, 24 lipca 2011

wtorek, 12 lipca 2011

wykorzystuj (dobrze) okazje.

tylko spokojnie. wszystko byś zrobił jak należy, studiując po kolei nauki płynące z obecnej kultury. potem doprawiając troszkę własną wyobraźnią, ale w granicach przyzwoitości z jednej strony, a akceptowalności z drugiej. nie bez powodu nazywa się to martwym punktem, gdy naturalna (więc obecna) powinność wyklucza się z ilością skrzętnie opracowanych sposobów. to tak, jakby powiedzieć komuś w pierwszych 90 sekundach kontaktu 'jestem, ale ty mnie kreujesz; jestem lustrem, posklejanym z miliarda kawałeczków.'

więc nie.
tyle, że fantazja to samonapędzająca się cecha. mówisz, że robiłeś już podobne rzeczy, a potem myślisz już inaczej.
tyle, że gdy dochodzi zaimek 'kiedyś'..

za jedno najbardziej, a mianowicie za blokadę doświadczenia. jawi mi się ono jako podstawowy motor napędowy, gdy inne już zawodzą. martwy punkt niepozytywnie oceniam. zauważyć jednak można że ów kompromis, to rodzaj ułomnej ochrony przed byciem nie sobą.
tłumaczyć zwykli różnie, jak ludzie - o ludziach, a odwoływać potem do ludzi. mówię, to błędne koło zawarte w słowach, że przecież naturalnie tak się robi. egoistą jesteś nie tam gdzie trzeba, własność marnujesz. to nie może być z lenistwa, posiadać taką obcość wewnątrz. mianownik znów (aż dziw): robimy co chcemy.

fantazję więc pobudzam.
niezwykle dźwięczne, lubię bardzo.

~ * ~

tak oto: dzieci brutalnej inspiracji. moją skruchą i pokutą niech będzie uogólnienie i dostrzeżenie schematu w tym wszystkim.

sobota, 9 lipca 2011

zielony.

krakowska.
po raz wtóry mówię mu, że załatwimy to jutro, choć gdybym był na jego miejscu również opanowałoby mnie mega wkurwienie. to już piąty dzień z kolei. jeszcze pamiętam, że dla paranoika każde tyknięcie sekundnika rozbrzmiewa dźwiękiem piłowanego metalu. zgadza się ostatni raz.

rąbień.
przypomina mi się ten fragment ziemi obiecanej, w którym dochodzi do sprzeczki dwóch kolesi i oboje wpadają do maszyny. nigdy do końca nie rozstrzygnąłem, czy skóra naprawdę daje się oddzielić od ciała tak łatwo i gładko by w ciągu sekundy odchodzić płatami. no nie wiem, tam na pewno działały duże siły, ale czy aż tak, pozostaje nieujawnione. masochistą przecież nie jestem, by decydować o tym na podstawie empirii.

grunwald.
zielony las, zapewne. nie ma to jak się zmęczyć. następnym razem muszę pamiętać, że pieszym nie są potrzebne do szczęścia opony szutrowe. nie dotyczy to natomiast środka odstraszającego owady i stawonogi. ten z kolei, zastosowany na skórę (podobnie jak perfumy) wystawioną na słońce, może powodować odbarwienia. nad morzem pachniesz zdrową bryzą i potrójną warstwą kremu z filtrem spf, a nie szanelem piąteczką.

zgniłe błoto.
jestem starym polaroidem. moje oko to obiektyw, a to co nim pochłonę odbija się na samowywoływalnej glebie w postaci barwnego wzoru z bełtów. nieekonomiczny jak zawsze. materiały drogie. dzieło jest nietrwałe. nie można go powielić ani przenosić, chociaż.. podobieństwo każdego ujęcia jest tak uderzające, że praktycznie nie da się ich od siebie odróżnić.

~ * ~

uciekaj.
wyłącz telefon, bo zaraz pierdolnie w ciebie piorun.
przed czym uciekasz?
hamulce będą nieprzyjemnie piszczały.
piasek w powietrzu. jedność o większej entropii. to niemożliwe.
tak samo jak przypadek. wisimy na przędzach, splątanych własnymi spojrzeniami.
ułamek sekundy? kiedyś ludzie wytrzymywali dłużej.
oto naturalne staje się ekstremalne.

piękne tęczówki.

poniedziałek, 4 lipca 2011

what is on your hands?



po pierwsze: w deszczowe dni zakładam adidasy.

deszczowe dni zdarzają się bardzo często, częściej niż pogodne. ostatnio cały czas, promień słońca widziałem kilka lat temu. likwidując przyczynę likwidujesz również jej następstwa. zazwyczaj, czasem wkraczasz tylko na nowy tor, który prowadzi do ich odwrócenia. adidasy są wygodne, patrząc na całą sytuację z perspektywy pierwszej osoby osadzonej w obecnej rzeczywistości. z perspektywy czasu pewnie są mniej dopasowane od innych butów, jakie mógłbym założyć w innej sytuacji, a może które jeszcze nie zostały wymyślone.

to zawsze chodzi o wygodę, wbrew pozorom i powszechnej opinii, jakoby miało chodzić o ambicje. ambicja to więcej problemów,psujące się regularnie i w najmniej odpowiednim momencie skurwysyństwo.

globalna świadomość żyje w każdym umyśle, więc wypada się do niej odwoływać. konflikt występuje pomiędzy nią a wygodą właśnie. z innej strony pojęcie wygody można przenieść na brak zmienności.

po drugie.

piątek, 1 lipca 2011

złość.

czerwcowa sesja skończyła się (w lipcu, kurwa) bez wielkiego huku, a powodem tego jest niepewność w oczekiwaniu na wyniki ostatniego egzaminu (!). poglądem że zakład biochemii łódzkiej uczelni sam utrudnia sobie życie kończymy dziewięć miesięcy ciężkiej pracy. wyniki mają wisieć gdzieś w gablocie na skraju lasu - bo oczywista od czego jest wirtualna uczelnia - w poniedziałek po południu lub we wtorek rano. brak znajomości optymalnych rozwiązań przy robieniu testu każe mi więc czekać. jak dotychczas jeden wrzesień. wrocław poszedł się jebać.

to co wprowadzasz może być pionierskie albo lepsze lub gorsze od poprzedniego. da się zauważyć tendencję do zmniejszenia intensywności dodawania jakichkolwiek innowacji wraz z napotkaniem regresji względem obranego punktu docelowego. stan taki określić powinno się jako wzrost zagrożenia dynamiki, prowadzący do stagnacji. tempo przekształceń otoczenia wymaga dostosowania do niego, efekty stagnacji są więc w jakimś sensie równocenne ze śmiercią. rozwiązaniem dla tego procesu może być wprowadzenie prostej reguły. to paradoks, że innowacyjność również opiera się na regułach. wszystko zależy od kierunku i od jego szumnie przyjętej jako cechę jednostronności. być może ma to związek z obawą, że jeżeli kierunek nie będzie restrykcyjnie obrany nastąpi w pewnym momencie jego odwrócenie (oczywiście traktować to należy jako proces długoterminowy). odchylenie kierunku o pewien kąt, czyli wprowadzenie innego pomysłu w życie i przetestowanie go pod względem progresu pozwala zaoszczędzić kilka godzin spędzonych na myśleniu jak problem przeskoczyć.

to, że uczelnia jebie nas w dupsko jest wiadome już od dawna. ów test z biochemii, ćwiczenia ze skryptu a potem egzaminy z książek, zaognienie sytuacji z powodu niskich wyników lepu, profesorowie dający giełdę z książek na kolokwiach i potem mający pretensje do studentów, że ci znają odpowiedzi, brak zdefiniowania podręcznika wiodącego, czekanie tygodniami na wyniki, testy wielokrotnego wyboru z ujemnymi punktami, upierdalanie 50% czwartego roku na genetyce. to wszystko wydarzenia ostatnich dni..

z multum doświadczeń wyodrębnia się jeden punkt docelowy. wszystko to, ponieważ czuć i widać jedynie efekt końcowy. cała rzecz dzieje się z mnogości powodów. wynikiem jest wzrastające wkurwienie. po chwili jednak przechodzi, nie znajdując sensu w swej obecności, pozostawiając tylko na kilka sekund pospazmatyczne napięcie mięśni. czynność - odchylenie od kierunku - wymaga jego znajomości. nie jest więc możliwe w tym przypadku, ponieważ nie znając motywu, nie sposób określić choćby przybliżonego toru przeszłych następstw. logiczną wydaje się więc być dążność do ustalenia go. tak owe milion razy wstecz - do miliona przyczyn. tymczasem niewyładowana złość pogarsza komfort psychiczny i odkłada się jak niechciana tkanka tłuszczowa. na potem, którego ma nie być. niewyładowana, bo nie wiesz na co się denerwować..

tymczasem wakacje. mam ochotę odjebać coś szalonego.


czwartek, 30 czerwca 2011

piątek, 24 czerwca 2011

pochodzenie / origin.

jakiś zapamiętany dawno fragment. autorstwa pratchetta z powieści pod tytułem 'ruchome obrazki'. ach.

realizacja planu niekiedy wymaga posunięć drastycznych.

~ * ~

"Nastała północ - nie ta sama północ co poprzednio, ale bardzo podobna. Stary Tom, pozbawiony serca dzwon na uniwersyteckiej dzwonnicy, wybił właśnie dwanaście dźwięcznych chwil ciszy.
Deszczowe chmury wycisnęły z siebie nad miastem ostatnie krople. Ankh-Morpork leżało pod kilkoma wilgotnymi gwiazdami, realne jak cegła.
Myślak Stibbons, student magii, odłożył książkę i przetarł dłońmi twarz.
- No dobra - powiedział. - Zapytaj mnie o coś. No... O cokolwiek.
Victor Tugelbend, student magii, sięgnął po swój pomięty egzemplarz Necrotelicomniconu - omówienie dla studentów, z ćwiczeniami praktycznymi i przerzucił kilka stron. Leżał na łóżku Myślaka. Przynajmniej leżały tam jego łopatki; reszta ciała wyciągała się w górę po ścianie. To absolutnie normalna pozycja dla studenta zażywającego relaksu.
- Dobra - powiedział. - Gotów? Dobra. Jak brzmi imię pozawymiarowego monstrum, którego okrzyk to „Tycotycotyco”?
- Yob Soddoth - odparł natychmiast Myślak.
- Zgadza się. W jaki sposób Tshup Aklathep, Piekielna Gwiezdna Ropucha z Milionem Młodych, zadręcza swoje ofiary na śmierć?
- Ona... Czekaj, nie mów... Trzyma je i pokazuje portrety swoich dzieci, aż im mózgi eksplodują.
- Tak. Osobiście zawsze się zastanawiałem, jak to się dzieje. -Victor przerzucił kolejne strony. - Myślę, że kiedy już tysięczny raz powiesz „Rzeczywiście, oczy ma całkiem jak twoje”, zaczynasz marzyć o samobójstwie.
- Strasznie dużo wiesz, Victorze - stwierdził z podziwem Myślak. - Dziwię się, że wciąż jesteś studentem.
- E... No tak. Hm... Miałem pecha przy egzaminach i tyle.
- No dalej. Zapytaj jeszcze o coś. Victor zastanowił się.
- Gdzie leży Holy Wood? - zapytał.
Myślak zamknął oczy i uderzył pięścią w czoło.
- Czekaj, zaraz... Nic nie mów... - Otworzył oczy. - Co to znaczy „Gdzie leży Holy Wood”? - spytał. - Nie pamiętam żadnego Holy Woodu.
Victor spojrzał na stronę. Nie było tam ani słowa o Holy Woodzie.
- Mógłbym przysiąc, że słyszałem... Chyba myślałem o czymś kmym - dokończył niepewnie. - To przez te powtórki.
- Fakt. Naprawdę można mieć dosyć, nie? Ale warto się starać, żeby zostać magiem.
- To prawda - zgodził się Victor. - Nie mogę się doczekać. Myślak zatrzasnął książkę.
- Deszcz przestał padać - zauważył. - Chodź, przejdziemy przez mur. Możemy się chyba napić. Victor pogroził mu palcem.
- Ale tylko jedno piwo. Trzeba być trzeźwym - dodał. - Jutro końcowe egzaminy. Musimy zachować jasny umysł.
- Ha! - zgodził się Myślak.
Oczywiście, jest rzeczą bardzo ważną, by do egzaminu przystępować na trzeźwo. Wiele obiecujących karier w zamiataniu ulic, zbieraniu owoców czy graniu na gitarze w przejściach podziemnych rozpoczęło się od braku zrozumienia dla tego prostego faktu.
Jednak Victor miał szczególne powody do czujności.
Mógłby przecież popełnić błąd i zdać.
Zmarły wuj zostawił mu niewielką fortunę w zamian za to, że nie zostanie magiem. Nie zdawał sobie z tego sprawy, kiedy pisał testament, ale tak właśnie zrobił. Myślał, że pomaga siostrzeńcowi skończyć studia, jednak Victor Tugelbend okazał się bardzo inteligentnym, choć nietypowym młodzieńcem.
Rozumował tak:
Jakie są korzyści z bycia magiem? Owszem, zyskuje się niejaki prestiż, ale człowiek często znajduje się w niebezpiecznych sytuacjach i z całą pewnością zawsze narażony jest na śmierć z rąk innego maga.
Nie podobała mu się rola powszechnie szanowanych zwłok.
Z drugiej strony...
Jakie są zalety i wady bycia studentem magii? Ma się dużo wolnego czasu, sporo swobody w kwestiach picia dużych ilości piwa i śpiewania sprośnych piosenek, nikt nie próbuje człowieka zabić - chyba że w zwykłym, codziennym ankh-morporkańskim stylu, a dzięki spadkowi ma się też zagwarantowane skromne, lecz dostatnie życie. Oczywiście, trudno liczyć na prestiż, ale przynajmniej jest się żywym, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
Dlatego też Victor poświęcił sporo energii na studiowanie najpierw warunków testamentu, a potem bizantyjskich regulaminów egzaminacyjnych Niewidocznego Uniwersytetu oraz wszystkich tematów egzaminów z ostatnich pięćdziesięciu lat.
W końcowych egzaminach, aby zdać, należało zdobyć 88 procent punktów.
Oblanie jest łatwe. Każdy idiota sobie z tym poradzi.
Wuj Victora nie był durniem. Jeden z wymienionych w testamencie warunków stwierdzał, że jeśli Victor choć raz osiągnie rezultat gorszy niż 80, strumyk pieniędzy wyschnie jak ślina na gorącej blasze.
W pewnym sensie zwyciężył. Niewielu studentów uczyło się tak pilnie jak Victor. Mówiono, że swoją wiedzą dorównuje niektórym najsłynniejszym magom. Długie godziny spędzał na lekturze grimoire’ów w Bibliotece. Słuchał wykładów, aż mógłby cytować je z pamięci. Kadra naukowa uważała go za najzdolniejszego i z pewnością najpilniejszego studenta od dziesięcioleci. A na kolejnych egzaminach końcowych starannie i kompetentnie uzyskiwał wynik 84.
To było niesamowite.

***
Nadrektor dotarł do ostatniej kartki.
- Aha. Rozumiem - odezwał się w końcu. - Żal chłopaka, co?
- Chyba nie całkiem pan zrozumiał, o co mi chodziło - powiedział kwestor.
- To całkiem oczywiste. Co roku jest o włos od zaliczenia. - Nadrektor sięgnął po kartkę. - Zresztą tu jest napisane, że zdał trzy lata temu. Dostał 91.
- Tak, ale się odwołał.
- Odwołał się? Bo zdał?!
- Jego zdaniem egzaminatorzy nie zauważyli, że źle wymienił odmiany alotropowe oktironu w pytaniu szóstym. Powiedział, że nie mógłby żyć z takim ciężarem. Że do końca jego dni dręczyłaby go świadomość, że zdał nieuczciwie, pokonując lepszych i godniejszych studentów. Zauważy pan, że w kolejnych dwóch egzaminach dostał tylko 82 i 83.
- A to dlaczego?
- Uważamy, że z ostrożności, mistrzu. Nadrektor zabębnił palcami po blacie.
- To niemożliwe - rzekł. - Nie możemy dopuścić, żeby ktoś kręcił się tutaj i prawie był magiem, i jeszcze śmiał się z nas pod... pod... Co to jest, pod czym ludzie się śmieją?
- Całkowicie się z panem zgadzam - zapewnił kwestor.
- Musimy go sparodiować - zdecydował nadrektor.
- Spacyfikować, mistrzu - poprawił go kwestor. - Sparodiowanie oznaczałoby wygłaszanie o nim pogardliwych i ośmieszających uwag.
- Tak jest. Słusznie myślisz. Tak właśnie zrobimy.
- Nie, mistrzu. To on nas parodiuje, więc my go spacyfikujemy.
- Słusznie. To sparodiuje sytuację. Kwestor westchnął ciężko.
- Albo spacyfikuje - dodał nadrektor. - Czyli mam mu przekazać rozkaz wymarszu? Posłać go o świcie...
- To parada, nadrektorze, nie parodia, a tym bardziej pacyfikacja. Nie możemy robić takich rzeczy.
- Nie możemy? Przecież my tu rządzimy!
- Tak, ale wobec pana Tugelbenda należy zachowywać najwyższą ostrożność. Jest ekspertem we wszelkich procedurach. Dlatego pomyślałem, żeby jutro, podczas egzaminów końcowych, wręczyć mu tę oto kartę.
Nadrektor spojrzał na przygotowaną przez kwestora kartę egzaminacyjną. Bezgłośnie poruszył wargami, czytając jej treść.
- Tylko jedno pytanie?
- Tak. I albo zda, albo obleje. Chciałbym widzieć, jak uda mu się na tym uzyskać 84 procent.

***
W pewnym sensie, niepojętym dla wykładowców i bardzo dla nich irytującym, Victor Tugelbend był także najbardziej leniwym człowiekiem w historii świata.
Nie zwyczajnie, normalnie leniwym. Zwyczajne lenistwo to po prostu niechęć do wysiłku. Victor minął ten etap już dawno, przemknął po pospolitym nieróbstwie i przeszedł na przeciwną stronę. Więcej kosztowało go unikanie wysiłku niż innych ludzi ciężka praca.
Nigdy nie pragnął zostać magiem. Właściwie niczego specjalnie nie pragnął, tyle żeby zostawić go w spokoju i nie budzić przed południem. Kiedy był jeszcze mały, ludzie zadawali mu pytania typu: „Kim chciałbyś zostać, mój mały?”. Odpowiadał: „Nie wiem. A co możecie zaproponować?”.
Na takie rzeczy nie pozwalają człowiekowi zbyt długo. Nie wystarczy, żeby był tym, kim jest - musi jeszcze starać się być kimś innym.
Próbował. Przez dłuższy czas starał się wzbudzić w sobie ochotę na kowalstwo, ponieważ wydawało się to interesujące i romantyczne. Ale wiązało się również z ciężką pracą i nieustępliwymi kawałkami metalu. Potem spróbował wzbudzić w sobie ochotę na skrytobójstwo, co wyglądało na pełne fantazji i romantyczne. Ale także wymagało ciężkiej pracy, a kiedy się lepiej zastanowić, czasem także zabicia kogoś. Jeszcze potem chciał wzbudzić w sobie ochotę na aktorstwo, gdyż jest dramatyczne i romantyczne, jednak niezbędne były zakurzone rajtuzy, ciasne mieszkania i - ku jego zdumieniu - ciężka praca.
Dał się skłonić się do pójścia na Niewidoczny Uniwersytet, gdyż okazało się to łatwiejsze od niepójścia.
Uśmiechał się często, odrobinę zdziwiony. Sprawiało to na innych wrażenie, że jest trochę bardziej inteligentny niż w rzeczywistości. Tak naprawdę zwykle starał się zrozumieć, co do niego mówią.
Miał też cienki wąsik, który w pewnym oświetleniu nadawał mu elegancki wygląd, a w innym wygląd człowieka, który przed chwilą pił gęsty koktail czekoladowy.
Był z niego dumny. Kiedy już zostanie się magiem, oczekują od człowieka, że w ogóle przestanie się golić i zapuści brodę jak krzak jałowca. Najstarsi magowie wyglądali na zdolnych do wychwytywania pożywienia wprost z powietrza poprzez własne wąsy - na sposób wielorybów.
Minęło już wpół do drugiej. Victor wlókł się powoli spod Załatanego Bębna, tawerny o stanowczo najgorszej reputacji w mieście. Victor Tugelbend zawsze sprawiał wrażenie, że wlecze się powoli - nawet kiedy biegał.
Był też całkiem trzeźwy, a zatem i trochę zdziwiony, kiedy znalazł się na placu Pękniętych Księżyców. Zmierzał przecież do niewielkiego zaułka za Uniwersytetem i do kawałka muru z wygodnie rozmieszczonymi wyjmowanymi cegłami. Od setek lat studenci magii omijali w ten sposób - a raczej przechodzili nad nimi - przepisy porządkowe uczelni.
Plac nie leżał po drodze.
Victor zawrócił, by powlec się z powrotem, i nagle znieruchomiał. Działo się coś niezwykłego.
Na placu można było zwykle spotkać jakiegoś bajarza, kilku grajków czy przedsiębiorcę poszukującego potencjalnych nabywców takich nadmiarowych ciekawostek Ankh-Morpork, jak Wieża Sztuk czy Mosiężny Most. Teraz zobaczył tylko grupkę ludzi ustawiających wielki ekran, podobny do prześcieradła rozpiętego na drągach.
Zbliżył się do nich powolnym krokiem.
- Co robicie? - zapytał przyjaźnie.
- Odbędzie się przedstawienie.
- Aha. Teatr - mruknął Victor bez szczególnego zaciekawienia.
Powlókł się z powrotem przez wilgotną ciemność, ale przystanął, kiedy usłyszał głos dobiegający z mroku między dwoma budynkami.
- Pomocy - powiedział głos, całkiem cicho.
- Po prostu to oddaj, dobrze? - zaproponował drugi głos. Victor podszedł bliżej i wytężył wzrok.
- Hej! - zawołał. - Co się tam dzieje?
Na chwilę zapadła cisza, po czym drugi głos odpowiedział:
- Nie wiesz, w co się pakujesz, mały.
On ma nóż, pomyślał Victor. Idzie do mnie z nożem. To znaczy, że albo mnie dźgnie, albo będę musiał uciekać, a to prawdziwa strata energii.
Ludzie, którzy nie starają się analizować faktów, mogliby pomyśleć, że Victor Tugelbend jest gruby i słaby. Tymczasem był on bez wątpienia najbardziej sportowo usposobionym studentem na całym Uniwersytecie. Konieczność dźwigania zbędnego ciężaru to zbyt wielki wysiłek, pilnował więc, by zawsze utrzymywać się w formie. Zresztą z porządnie rozwiniętymi mięśniami o wiele łatwiejsze jest robienie czegokolwiek.
Dlatego machnął ręką od siebie. Nie tylko trafił, ale poderwał napastnika w powietrze.
Potem spojrzał na niedoszłą ofiarę, wciąż kulącą się pod murem.
- Mam nadzieję, że nic się panu nie stało - powiedział.
- Nie ruszaj się!
- Nie miałem zamiaru.
Mężczyzna wynurzył się z cienia. Pod pachą ściskał jakiś pakunek i wyciągał przed siebie obie dłonie w dziwnym geście: oba palce wskazujące i oba kciuki rozstawione pod kątami prostymi i zetknięte razem, tak że szczurze oczka tego osobnika zdawały się spoglądać przez ramkę.
Pewnie próbuje odegnać zły urok, pomyślał Victor. Z tymi symbolami na płaszczu wygląda na maga.
- Zadziwiające - oznajmił mężczyzna, wyglądając zza palców. - Odwróć trochę głowę, dobrze? Znakomicie. Pechowo się składa z tym nosem, ale chyba coś na to poradzimy.
Podszedł bliżej i spróbował objąć Victora ramieniem.
- Masz szczęście - rzekł - że mnie spotkałeś.
- Naprawdę? - zdziwił się Victor, który sądził, że jest odwrotnie.
- Właśnie kogoś takiego szukałem.
- Przepraszam. Wydawało mi się, że pana okradają.
- Chodziło mu o to. - Mężczyzna klepnął w paczkę pod pachą. Zadźwięczała jak gong. - Ale nic by mu z tego nie przyszło.
- Nic nie jest warte? - spytał Victor.
- Jest bezcenne.
- No to w porządku.
Mężczyzna zrezygnował z prób objęcia obu ramion Victora i zadowolił się jednym.
- Sporo ludzi bardzo by się rozczarowało - stwierdził. - Spójrzmy jeszcze raz. Postawę masz niezłą. I dobry profil. Posłuchaj, chłopcze, chciałbyś się zająć ruchomymi obrazkami?
- Ehm... - odparł Victor. - Nie. Raczej nie. Mężczyzna wytrzeszczył na niego oczy.
- Słyszałeś chyba, co powiedziałem? - upewnił się. - Ruchome obrazki.
- Tak.
- Wszyscy chcą trafić do ruchomych obrazków!
- Nie, dziękuję - odmówił grzecznie Victor. -Jestem pewien, że to godziwe zajęcie, ale ruszanie obrazków nie wydaje mi się szczególnie ciekawe.
- Mówię o ruchomych obrazkach!
- Tak. Słyszałem pana. Mężczyzna pokręcił głową.
- No cóż - westchnął. - To rzeczywiście niezwykłe. Po raz pierwszy od tygodni spotykam kogoś, kto nie usiłuje rozpaczliwie dostać się do ruchomych obrazków. Sądziłem, że każdy chce się dostać do ruchomych obrazków. Jak tylko cię zobaczyłem, pomyślałem: za to, co zrobił, spodziewa się pewnie pracy w ruchomych obrazkach.
- Dziękuję mimo wszystko - powtórzył Victor. - Ale chyba nie skorzystam.
- Jestem ci jednak coś winien. - Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął wizytówkę. Wręczył ją Victorowi. Było na niej napisane:

Thomas Silverfish
Ciekawa i Pouczająca Kinematografia
Jedno- i dwuszpulowce materiał prawie niewybuchowy

Święty Gaj l

- To gdybyś kiedyś zmienił zdanie. Wszyscy w Świętym Gaju mnie znają.
Victor wpatrywał się w kartonik.
- Dziękuję - rzucił. - Ehm... Czy jest pan magiem? Silverfish spojrzał gniewnie.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - burknął.
- Nosi pan suknię z magicznymi symbolami...
- Magiczne symbole? Przyjrzyj się dokładniej, mój chłopcze! Z pewnością nie są to naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń! To znaki oświeconej sztuki, której czysty, nowy świt właśnie... tego... świta. Symbole magiczne... - zakończył tonem bezbrzeżnej pogardy. - I to jest szata, nie suknia - dodał jeszcze.
Victor przyjrzał się kolekcji gwiazd, półksiężyców i innych rzeczy. Znaki oświeconej sztuki, której nowy świt właśnie świtał, wyglądały zupełnie jak naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń. Ale chwila nie była chyba odpowiednia, by mówić o tym głośno.
- Przepraszam - powiedział. - Nie przyjrzałem się dokładnie.
- Jestem alchemikiem - wyjaśnił Silverfish, z lekka tylko udobruchany.
- Rozumiem. Ołów w złoto i takie sprawy...
- Nie ołów, mój chłopcze. Światło. Z ołowiem to nie wychodzi. Światło w złoto...
- Naprawdę? - zdziwił się uprzejmie Victor.
Silverfish zaczął na środku placu ustawiać trójnóg.
Zebrał się niewielki tłumek. Niewielkie tłumki w Ankh-Morpork zbierają się bardzo łatwo - wśród mieszkańców miasta można znaleźć najznakomitszych gapiów we wszechświecie. Chętnie oglądaliby wszystko, zwłaszcza jeśli istnieje szansa, że ktoś w zabawny sposób dozna krzywdy.
- Może zostaniesz na pokazie? - rzucił jeszcze Silverfish i odszedł gdzieś.
Alchemik... Wszyscy przecież wiedzą, że alchemicy są trochę zwariowani, myślał Victor. To całkiem normalne.
Kto by chciał marnować czas na ruszanie obrazków? Większość z nich dobrze wygląda tam, gdzie jest.
- Kiełbaski w bułce! Kupujcie, póki gorące! - huknął czyjś głos tuż za jego uchem.
Victor odwrócił się.
- O... Witam, panie Dibbler.
- Dobry wieczór, chłopcze. Masz ochotę na pyszną gorącą kiełbaskę?
Victor zerknął na lśniące wałeczki na tacy zwisającej z szyi Dibblera. Pachniały apetycznie. Jak zawsze. A potem człowiek odgryzał pierwszy kęs i odkrywał, że Gardło Sobie Podrzynam Dibbler potrafił wykorzystać takie kawałki zwierzęcia, z których posiadania zwierzę nie zdawało sobie nawet sprawy. Odkrył bowiem, że z dostateczną ilością smażonej cebuli i musztardy ludzie zjedzą wszystko.
- Specjalna zniżka dla studentów - szepnął konspiracyjnie Dibbler. - Piętnaście pensów, i gardło sobie tym podrzynam.
Strategicznie uchylił pokrywkę patelni, wypuszczając obłok pary.
Pikantny zapach smażonej cebuli spełnił swe niegodziwe zadanie.
- Ale tylko jedną - zgodził się ostrożnie Victor. Dibbler wyrzucił kiełbaskę z patelni i ze sprawnością żaby łapiącej ważkę chwycił ją w bułkę.
- Do końca życia nie będziesz żałował - obiecał wesoło. Victor ugryzł kawałek cebuli. Była w miarę bezpieczna.
- O co tam chodzi? - Wskazał kciukiem ekran.
- Jakiś pokaz - odparł Dibbler. - Gorące kiełbaski! Znakomite! - Znów zniżył głos do zwykłego konspiracyjnego szeptu. - Istny szał w innych miastach. Tak słyszałem. Jakieś ruchome obrazki. Starali się wszystko dopasować, zanim pokażą to w Ankh-Morpork.
Razem obserwowali, jak Silverfish i dwóch jego asystentów majstruje coś przy pudle na trójnogu. W okrągłym otworze z przodu błysnęło nagle białe światło i rozjaśniło ekran. W tłumie rozległ się dość niepewny gwar.
- Aha - powiedział Victor. - Rozumiem. I to już wszystko? To przecież zwyczajny, stary teatrzyk cieni. Nic więcej. Wujek kiedyś próbował mnie w ten sposób zabawiać. Wie pan? Trzeba ruszać rękami przed światłem i wtedy cienie tworzą różne sylwetki.
- A tak - zgodził się niezbyt pewnie Dibbler. - Takie jak „Wielki Słoń” albo „Łysy Orzeł”. Dziadek umiał robić takie rzeczy.
- Mój wujek robił głównie „Kalekiego Królika”. Nie radził sobie najlepiej. To były kłopotliwe sytuacje. Siedzieliśmy wszyscy i próbowaliśmy zgadywać różne „Zaskoczone Jeże” czy „Rozjuszone Gronostaje”, a on szedł do łóżka nadąsany, bo nikt z nas się nie domyślił, że tak naprawdę pokazuje „Lorda Henry’ego Snippsa i Jego Ludzi, rozbijających Trolle w Bitwie pod Pseudopolis”. Właściwie nie widzę niczego szczególnego w cieniach na ekranie.
- Słyszałem, że to wygląda inaczej. Wcześniej sprzedałem jednemu z tych ludzi Specjalną Kiełbaskę Gigant, a on mi tłumaczył, że chodzi o pokazywanie obrazków bardzo szybko. Trzeba ułożyć mnóstwo obrazków razem i pokazywać jeden po drugim. Bardzo, bardzo szybko. Tak mówił.
- Nie za szybko - poprawił go stanowczo Victor. - Gdyby przesuwać je za szybko, nikt by nie widział, że się przesuwają.
- On mówił, że to jest właśnie cały sekret: żeby nie widzieć, jak się przesuwają - odparł Dibbler. - Trzeba je oglądać wszystkie naraz czy jakoś tak.
- Wszystkie będą rozmazane - stwierdził Victor. - Nie pytał pan o to?
- Właściwie nie. Szczerze mówiąc, musiał już iść. Powiedział, że trochę dziwnie się czuje.
Victor przyjrzał się w zadumie resztce kiełbaski w bułce, a jednocześnie poczuł, że jemu również ktoś się przygląda.
Spojrzał w dół. U jego nóg siedział pies.
Był mały, krzywonogi, w zasadzie szary, ale w brązowe, czarne i białe łaty na wystających częściach ciała. I patrzył.
Było to z pewnością najbardziej przenikliwe spojrzenie, jakie Victor w życiu oglądał. Nie groźne czy proszące - tylko bardzo spokojne i bardzo dokładne, jakby pies starał się zapamiętać każdy szczegół, by potem przekazać władzom dokładny rysopis.
Kiedy był już pewien, że zwrócił na siebie uwagę Victora, przeniósł wzrok na kiełbaskę.
Czując się obrzydliwie - z powodu okrucieństwa wobec biednego, bezrozumnego zwierzęcia -Victor rzucił mu kiełbaskę. Pies pochwycił ją i połknął jednym ekonomicznym ruchem.
Coraz więcej ludzi pojawiało się na placu. I nie tylko ludzi. Victor o kilka stóp od siebie rozpoznał wielką, górzystą sylwetkę Detrytusa, starego trolla, dobrze znanego wszystkim studentom jako ktoś, kto znajdował pracę wszędzie, gdzie trzeba było za pieniądze bardzo stanowczo usuwać ludzi z różnych miejsc. Troll również go zauważył i spróbował mrugnąć. Wymagało to zamknięcia obojga oczu, gdyż Detrytus nie radził sobie z bardziej skomplikowanymi czynnościami. Powszechnie uważano, że gdyby nauczył się czytać i pisać w stopniu dostatecznym, by usiąść i rozwiązać test na inteligencję, okazałoby się, że jest nieco mniej inteligentny od stołka.
Silverfish podniósł do ust megafon.
- Panie i panowie - powiedział. - Spotkał was zaszczyt obserwowania zwrotnego punktu w historii Wieku... - Odsunął megafon, schylił się i Victor usłyszał, jak nerwowo pyta jednego z asystentów: - Który to wiek? Naprawdę? - Po czym znów uniósł megafon i podjął w tym samym, uroczyście optymistycznym tonem: - Wieku Nietoperza! Mówię tu o narodzinach Ruchomych Obrazków! Obrazków, które poruszają się bez udziału magii!
Umilkł, czekając na oklaski. Nie rozległy się. Tłum przyglądał się tylko. Potrzeba czegoś więcej niż kończenia zdań wykrzyknikami, by otrzymać oklaski od gapiów z Ankh-Morpork.
Trochę rozczarowany, Silverfish mówił dalej:
- Zobaczyć znaczy uwierzyć, jak powiada przysłowie. Ale, panie i panowie, nie uwierzycie Świadectwu Własnych Oczu! Zobaczycie bowiem za chwilę Tryumf Nauki! Cud Wieku! Odkrycie
Wstrząsające Podstawami Świata, nie, co ja mówię, Podstawami Uniwersum!
- W każdym razie musi to być coś lepszego niż ta nieszczęsna kiełbaska - odezwał się spokojny głos przy kolanie Victora.
- Okiełznanie Naturalnych Mechanizmów dla stworzenia Iluzji! Iluzji, panie i panowie, nie odwołującej się do Magii!
Victor powoli spuścił wzrok. W dole nie było nikogo, jedynie drapiący się pracowicie pies. Podniósł łeb i powiedział:
- Hau?
- Potencjał Edukacyjny! Sztuka! Historia! Dziękuję wam, panie i panowie. Panie i panowie, jeszcze niczego nie widzieliście! Nastąpiła kolejna przerwa, pełna nadziei na oklaski.
- Zgadza się. Nie widzieliśmy - odezwał się ktoś w pierwszym rzędzie gapiów.
- Właśnie - poparła go stojąca obok kobieta. - Kiedy wreszcie przestaniesz pan tyle gadać i zaczniecie z tymi cieniami?
- Ma rację - wtrąciła druga kobieta. - Zróbcie „Kalekiego Królika”. Moje dzieciaki strasznie go lubią.
Victor na chwilę odwrócił głowę, by uśpić podejrzliwość psa, po czym znów spojrzał na niego surowo.
Pies przyjaźnie obserwował tłum i pozornie nie zwracał na Victora uwagi.
Victor podłubał sobie palcem w uchu. To musiało być złudzenie, echo albo coś jeszcze. Nie chodziło o „hau”, chociaż „hau” samo w sobie nie jest właściwie dziwne. Co prawda większość psów we wszechświecie nie wydaje takich dźwięków. Ich szczekanie jest bardziej złożone, w stylu „ułof” albo „hrrwau”. Nie; problem polegał na rym, że pies wcale nie zaszczekał. On powiedział „hau”.
Victor pokręcił głową. Obejrzał się na Silverfisha, który zszedł z podwyższenia przed ekranem i skinięciem dał znak asystentowi, by zaczął kręcić korbą wystającą z boku pudła. Zabrzmiał cichy zgrzyt, który zmienił się w równe klikanie. Niewyraźne cienie zatańczyły na bieli ekranu, a potem...
Ostatnią rzeczą, jaką Victor zapamiętał, był głos rozlegający się z okolic jego kolana.
- Mogło być gorzej, wie pan? Mogłem powiedzieć „miau”.

***
Sny Holy Woodu...

***
Minęło jakieś osiem godzin.
Straszliwie skacowany Myślak Stibbons zerkał smętnie na pusty stolik obok. Victor nigdy nie opuszczał egzaminów: Zawsze powtarzał, że lubi wyzwania.
- Przygotujcie się do odczytania pytań - powiedział egzaminator z końca sali.
Sześćdziesiąt piersi sześćdziesięciu potencjalnych magów poczuło ucisk straszliwego napięcia. Myślak nerwowo obracał w palcach swoje szczęśliwe pióro.
Mag na katedrze odwrócił klepsydrę.
- Możecie zaczynać.
Kilku co bardziej ekstrawaganckich studentów odwróciło kartki z pytaniami jednym pstryknięciem palców. Myślak znienawidził ich natychmiast.
Sięgnął do swego szczęśliwego kałamarza, nie trafił i nerwowym ruchem przewrócił go na bok. Niewielka czarna rzeczka popłynęła na kartkę z pytaniami.
Panika i wstyd zalały go bez reszty. Próbował skrajem szaty zetrzeć atrament i rozsmarował go równo po blacie. Jego szczęśliwa suszona żaba spadła na podłogę.
Czerwony ze wstydu i czarny od atramentu, spojrzał błagalnie na maga na katedrze, po czym wskazał wzrokiem puste miejsce obok siebie. Mag skinął głową. Myślak z wdzięcznością przemknął do sąsiedniego stolika, odczekał, aż serce przestanie mu walić, i bardzo ostrożnie odwrócił kartkę.
Po dziesięciu sekundach, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, odwrócił ją po raz drugi, na wypadek gdyby wskutek jakiegoś błędu resztę pytań wypisano jednak na poprzedniej stronie.
Wokół panowała cisza pięćdziesięciu dziewięciu umysłów skrzypiących we wspólnym wysiłku.
Myślak odwrócił kartkę raz jeszcze.
Może to pomyłka? Nie... Była pieczęć Uniwersytetu, podpis nadrektora i wszystko, co trzeba. Więc może to jakaś szczególna próba, może obserwują go teraz, żeby sprawdzić, jak się zachowa...
Rozejrzał się ukradkiem. Inni studenci pracowali pilnie. Może to jednak nie pomyłka. Tak... Im dłużej o tym myślał, tym bardziej logiczne mu się wszystko wydawało. Nadrektor podpisał pewnie kartki, a potem, kiedy sekretarze przepisywali tematy, któryś z nich zdążył zapisać tylko najważniejsze pierwsze pytanie i pewnie ktoś go odwołał albo co, i nikt nie zauważył, i kartka trafiła na stolik Victora, tyle że on nie przyszedł, a Myślak zajął jego miejsce, co oznacza - uznał w nagłym przypływie pobożności - że bogowie chcieli, by dostał tę kartkę. W końcu to nie jego wina, jeśli w wyniku jakiegoś błędu otrzymał na egzaminie takie pytanie. Zlekceważenie okazji można by pewnie nazwać świętokradztwem czy nawet gorzej.
Muszą uznać odpowiedź. Myślak nie na darmo mieszkał w jednym pokoju z największym autorytetem w dziedzinie przepisów egzaminacyjnych. Nauczył się tego i owego.
Raz jeszcze przeczytał pytanie: Jak się nazywasz?”.
Odpowiedział.
Po chwili podkreślił jeszcze odpowiedź kilka razy, używając swojej szczęśliwej linijki.
Jeszcze po chwili, by wykazać dobrą wolę, dopisał wyżej: „Odpowiedź na pytanie pierwsze brzmi”.
Po kolejnych dziesięciu minutach dodał jeszcze linijkę niżej: „Takie bowiem jest moje imię i nazwisko”. To także podkreślił.
Biedny Victor; będzie żałował, że nie przyszedł.
Ciekawe, co się z nim stało."

wtorek, 21 czerwca 2011

czwartek, 16 czerwca 2011

fearful into the unknown.

nightfall, quietly crept in and changed us all.
dokładnie.

nic nowego.

czysto hipotetyczna sytuacja - mówisz. słowa klucz, otwierające co wieczór ogromną bramę. niczym modlitwa o oszczędzenie, ratunek przed studnią zbyt głębokiej pamięci. jednak próg przekraczasz - inaczej modlitwa nie miałaby prawa bytu - i idąc mijasz dobrze już znane aleje. coś jest w tej hipotetyczności. do kaprysów wyobraźni należy powtarzanie. to narzędzie, dzięki któremu osiąga ona sukces. to również głęboki oddech po dwudziestu pięciu metrach chloru. panie świata własnych wspomnień, wykrywacz kłamstw możesz oszukać jedynie gdy sam w nie uwierzysz. oto więc nareszcie oczy twe się śmieją, powtarzając niestworzone rzeczy. naginasz zasady, bo wiesz z doświadczenia, ze nawet fałszywa prawda jest lepsza od rzeczywistej obłudy.

chciałbyś wiedzieć czy to normalne, czy też stan patologiczny. eskalacja, ponad wszystko. najgorszym odczuciem jest żal, nawarstwiający się każdego dnia. jak chleb staje się czerstwy, coraz mniej w skórze włókien elastynowych wraz z postępującym wiekiem. odkłada się każdy szczegół. widzisz konflikt interesów pomiędzy zapominaniem a pamiętaniem, choć uważasz ze jest to od ciebie niezależne.

chwilę później w os frontale puka kolejna myśl. całe szczęście - panta rhei..

wtorek, 31 maja 2011



nie pamiętam kiedy ostatnio poszedłem spać przed świtem. :]

poniedziałek, 30 maja 2011


niedziela, 29 maja 2011

another lemon tree.

był tam ten człowiek. wiesz który, ten co zawsze tam jest i robi bańki mydlane. wszyscy przechodzą obok i podziwiają jego wytwór. są piękne. idealnie okrągłe, a w środku idealnie puste. prawdopodobnie również idealnie dwuwarstwowe. nawet pękają idealnie, pamiętasz?

mieszka niedaleko mnie. czasem go widuję na skwerze, ale nie mówię mu dzień dobry, bo czuję się nieswojo na samą myśl. co by mógł sobie pomyśleć, być może wprawiłbym go jeszcze w zakłopotanie. lepiej nie mówić. więc czasem go widuję. z tego co zaobserwowałem, bardzo lubi siadać na trawie. on jest w ogóle dziwny, jak tak sobie siedzi to, wyobraź sobie, na jego twarzy malują się emocje. mówię poważnie! nikt nie umie robić tego tak jak on, z resztą o jakim umieniu my mówimy, skoro tak wyrażać mimiką emocji nie można się nauczyć. robi to nieświadomie, jestem tego pewien. raz nawet usiadłem na ławce, że niby sam sobie ale tak żeby go widzieć. wydawało mi się, że opowiedział mi wtedy historię. była to bardzo smutna historia, tak mi się wydaje. no, przynajmniej smutno się kończyła. właściwie to się nie kończyła i chyba to było w niej najsmutniejszego.

historia była o tym jak codziennie idzie robić te bańki na deptak. jak nie chce mu się, ale że chodzi tam po to by patrzeć na pogodne twarze ludzi, którym te bańki robi zupełnie za free. mówił, to znaczy mimikował jeszcze, że to pomaga mu w wyborach, bo wiedział że wyborów dokonywał zawsze, dokonuje i będzie dokonywał i na czym ma się oprzeć niż tylko na czyimś zdaniu. a jeżeli na czyimś to już lepiej na zdaniu większej liczby osób i że on takiej liczby osób nie ma, a na deptaku jest aż nadto. mówił jeszcze, że jego życie opiera się na zamiennikach. że może coś zrobić ale jest mnóstwo innych rzeczy, które może zrobić aby osiągnąć podobny stopień usatysfakcjonowania. rozumiesz to? bo ja nie bardzo. dlatego pewnie powiedział jeszcze, że niektórzy nie muszą się nad tym zastanawiać, bo albo wiedzą czego chcą, albo mają to odgórnie ustalone, albo za mało myślą, ale żebym nie pytał go ile to jest za mało myśleć bo jego pojęcie na ten temat jest subiektywnie rozkurwione w drobny mak. no i tam się zgubiłem, bo potem, musisz wiedzieć, mówił takie rzeczy, że hoho! historia w każdym razie kończyła się tym że znów szedł na deptak i że nie wie jak to będzie w zimie z tymi bańkami.

środa, 25 maja 2011

nie mogę tego słuchać!

potrafiliśmy leżeć godzinami w jednym pokoju. bez słów, bez spojrzeń. lubiłem te chwile, nic nie zapowiadało kłótni. trwaliśmy we własnym świecie nawzajem czując własną obecność kilka centymetrów dalej. niektórzy mówią, że to ideał szczęścia, rozumieć się bez słów. teraz nie wiem już, co zakłóciło ten stan. czy konieczność komunikacji przy najprostszych czynnościach, czy może zbyt mała ich ilość, bo kto wie jakie myśli wtedy hodowałaś? widzisz, instynkt samozachowawczy wykształca się samoistnie. skąd brały się obawy w mojej głowie, skoro zawsze wszystko było tak cudowne i proste? myślę że nieufność była reakcją na stan oczekiwania, bo tak właściwie powinno się go nazwać. trwanie to oczekiwanie, a wynika to z ciągłej zmienności świata. entropia dąży do nieskończoności.

pamiętam jak czasem siadaliśmy przy stole, już naprzeciw siebie. piliśmy herbatę i paliliśmy papierosy. zadawaliśmy sobie pytania, odsłaniając swoje myśli całkowicie. nazywałem ten czas wieczorami śmierci, ponieważ kiedy, jak nie wtedy, mógłbym zostać przez Ciebie zamordowany. zawsze znajdowało się kilka takich pytań, których zadanie zdradzało całkowicie obawy. z Twojej strony również. często pytania o sytuacje, których nawet nie pamiętałem. wtedy wiedziałem jak gorzkie bywa zaufanie, kiedy wiedziałem że powiesz prawdę czy jest to dla nas dobre czy złe. wtedy nic nie było ważne, jedynie prawda. forsowana, nie unikana, nieteatralna.

teraz wiem, że cała idylla bez drugiej części nie znaczyła by nic.

sobota, 21 maja 2011

wszystko to samo.

spośród wszystkich czynności tylko jeden ich rodzaj cechuje się obligatoryjnością. nie musisz robić nic, prócz tego co chcesz robić. trzeba to podkreślić, ponieważ czasem działamy w zupełnie odwrotnym kierunku. takie działania lub też brak działania przynosi skutki negatywne. musisz robić to czego chcesz, nie z własnego przymusu, ale z przymusu niezależnego od ciebie.
1. ciało nie daje spokoju.
2. sumienie nie daje spokoju.
3. następuje sumowanie kolejnych niedokonań powodujące (na dłuższą metę) znieczulicę.

tu pojawia się pytanie czego chcesz.

poniedziałek, 16 maja 2011

poniedziałek, 9 maja 2011

słowa.

powrót sam w sobie nie istnieje. to pojęcie wymyślone przez ludzi którzy chcą powrotu lub też innych, którzy dostrzegają podobieństwo między faktami teraźniejszymi a przeszłymi, z zastrzeżeniem że świat przez jakiś czas wyglądał w ich oczach inaczej. powtót to zmiana kierunku biegu wydarzeń. kierunek zgodnie z mechaniką newtonowską odnosi się do struktury niematerialnej jaką jest wektor. efektem powrotu byłoby po raz wtóry doświadczanie tego samego. chociaż kto wie, przecież słowa wcale od tyłu nie brzmią tak samo, oraz nie znaczą tego samego.

zaczęło migać pomarańczowe światło. pierwsza reakcja była nieswiadoma. tak sie dzieje, kiedy wypuścisz swój mózg bez kagańca w piątek wieczorem. skoro zawsze wracał, wróci i tym razem. nazajutrz rano, bezlitośnie ocierając się o drzwi frontowe, domagając wpuszczenia przed dwunastą. nieśmiertelny stan, nic nie boli. druga reakcja to krok naprzód, skoro być moze wlasnie wyłączyli sygnalizację świetlną. trzecia to nie reakcja. to kraweznik. gleba.

pułap po kolei. najpierw cokolwiek, potem kierunek.

sobota, 7 maja 2011

a potem dowiadujesz sie ze zaden kebab na piotrkowskiej nie wie co to frytki w bułce i musisz tłumaczyć jak to ma wygladac. poczuj sie jak pionier ze swoja szczecinskoscia. osadnikow wojskowych i pionierow ziemi szczecinskiej. wiesz gdzie to? jak nie to jestes pizda. smacznego.:)

środa, 4 maja 2011

bzdura.

granica. współczuję. pamiętam jak nie chciało mi się czytac tego gowna wiec sciagnalem audiobooka. ponad 11 godzin nagrania. to bylo straszne doswiadcznie. prawie jak ogladanie 6 odcinkow atlasu anatomicznego przed egzaminem w zeszlym roku. myslalem ze dostane odlezyn. choc z granicy kurwa sporo pamietam. jakies psy na lancuchach, czasem bez, wioski i miasta, retrospekcje, jakies pozamalzenskie wybryki i inne aborcje. ale najbardziej - glos lektorki..

poniedziałek, 2 maja 2011

tak jest.

tendencja do drążenia. dopasowanie wyobrażenia przynależności stymuluje do działania w jego kierunku. samowystarczalność i tendencja do udziwniania.

po pierwsze problemów nie ma. jeżeli nie chcesz mieć problemów, to ich nie masz. jeżeli chcesz - sam je tworzysz. jeżeli tworzysz problem, nie wciągaj do niego innych ludzi.

nie pamiętam już. i to jest dopiero kurwa smutne.

sobota, 30 kwietnia 2011

piątek, 29 kwietnia 2011

szczecińska woda.

oprócz cech wynikających z materiału genetycznego, nie sposób pominąć wpływu środowiska, co słusznie zauważali pozytywiści. w mieście wyciągniętym żywcem z tej epoki bardzo łatwo o myśli wiodące w kierunku genezy. choć robisz co chcesz, dotykają cię również rzeczy dokonane przez innych. do miasta jako elementu struktury wyższego rzędu dopływają więc również sygnały i efekty działań z odległych mu miejsc. zachowanie równowagi wymaga (w skrócie) współistnienia plusów i minusów. odnoszę wrażenie że łódź jest śmietniskiem wszystkich drobnostek, których ulokowanie w innym miejscu nastarczałoby problemów. wraz z drobnostkami napływają ludzie, przynosząc ze sobą swoje haploidalne komórki. duża różnorodność genów działa jak mechanizm obronny, rzadziej występują wady genetyczne. przejawia się to również większym rozrzutem cech. do tego worka można wrzucić zarówno większy odsetek ludności o wyższym iq jak i również cieszące oko krągłe dupeczki wylegające na ulice podczas trwania weekendu majowego.:*

dbaj o swoje środowisko, by nie było niszczące. raz powstały defekt psychiczny, który uległ uśpieniu, ujawnia się przy każdym kolejnym minimalnym bodźcu wywoławczym. zawczasu więc usuwaj niepotrzebny syf. przyzwyczajenie nie istnieje. robimy co możemy i chcemy robić, a da się wszystko.

ubolewam nad tym, że patologia emocjonalna ogranicza w dużej mierze wykorzystanie własnej inteligencji przez osoby dotknięte defektami. czas rozproszenia jest bardzo długi oraz jest zawsze obecny. bez zapewnienia spokoju nie ma rozwoju. wiemy o tym wszyscy, patrząc na piramidę maslowa, lecz czy pamiętamy, że to dotyczy wszystkich elementów w jakikolwiek sposób powiązanych z ludźmi?

jest majówka, napij sie! :D

piątek, 22 kwietnia 2011

z cyklu pytanie na dojebanie
na wejsciowke z histologii w srode:

w ktorym dniu zycia zarodkowego kurczęcia wokoł uwypukleń nabłonka kaletki fabrycjusza pojawiaja sie limfocyty?

czwartek, 21 kwietnia 2011

świeże szczecińskie powietrze. miękka woda.

haha.

właśnie zdałem sobie sprawę że jutro jest wielki czwartek. jest to również dzień kolokwium z fizjologii z układu sercowo-naczyniowego. 180 stron tracza. haha. xD. człowiek brnąc i operując na swej codzienności, będąc cały nią pochłonięty, przestaje dostrzegać oczywiste absurdy. właściwie co ja tutaj robię?

branoc.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

cholera jasna!


i w ten sposob komputer spierdolil sie calkowicie. nie chce sie wlaczyc. branoc.
Published with Blogger-droid v1.6.8

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

trzy po czternaście.

bezpośrednio blaknie, rozpływa się zgodnie z wykresem ujemnej funkcji wykładniczej. pamięć to źródło motywacji. przesyt osiągnięty zostaje metodą bezpośrednią, gdy obraz rzucany od razu wywołuje reakcję w postaci działania. przesyt to przestanie dostrzegania. metoda bezpośrednia jest skuteczna na krótkim dystansie. pośrednia jest bardziej utrwalająca, wymaga od jednostki tymczasowego skupienia, przetwarzania neuronalnego w płatach czołowych. bodziec wywołuje myśl, a ta jest przyczyną bezpośrednią reakcji i dodatkowo zapamiętywania.

wszystko to, ponieważ nie wiem jak powinien wyglądać cel. czy powinien być określony jasno, być kamieniem milowym, czy też inaczej - być celem samym w sobie. pierwsza opcja indukuje wiele momentów podatnych na przerwanie ciągu, druga natomiast może operować jedynie kilkoma celami w jednym momencie. ciężko jest przecież jednocześnie prowadzić zawzięcie kilka przedsięwzięć.

no cóż, chyba prościej będzie przekonać siebie że niektóre rzeczy są przymusem, choć wiadomo, że to nieprawda. autosugestia to.

zdam biochemię, nie ma bata!

sobota, 9 kwietnia 2011

cudny rytm.

insideart.


najlepsze fazy. co wiesz o wyobraźni? tyle że jest kluczem do wszystkiego i jednocześnie gnoi wszystkich słabych. odnajdywanie złotego środka to cofanie się mocno w przeszłość. wczesny rozwój ontogenetyczny ludzi prawie niczym nie różni się od adekwatnego rozwoju osobniczego innych gatunków zwierząt. skoro przechodzimy przez stadia ryby, płazów i innych gówien to dlaczego w tak zredukowanym czasie (do kilkudziesięciu lat) nie mielibyśmy doświadczać na własnej skórze również myśli i dorobku wszystkich poprzednich nacji. służą temu podręczniki, człowiek to co już wie interpretuje jako oczywiste. dlatego sumowanie w czasie dokonań ludzkich musi być nieuniknione. dlatego zdarzają się przypadki odkrywania tego samego zjawiska niezależnie, w różnych częściach świata. weźmy taką żarówkę, na przykład. szereg jest odgórnie ustalony, lecz nie przez dyktaturę, acz bardziej przez podstawy.

środa, 6 kwietnia 2011

a href.

ni stąd ni zowąd na surowym blacie stołu powstał kleks. już parę sekund później wdzięczne oko przypatrywało mu się z zaciekawieniem. pojawiła się również chusteczka. zwykła, trzywarstwowa, zakupiona w pobliskim kiosku. zazwyczaj jeżeli dotkniesz taką kleksa zacznie on wędrować w górę. tak również stało się i tym razem. chromatografia, chociaż nie.. chromatografia to trochę co innego. niebieski atrament pełznie ku górze w najlepsze, za nic sobie mając prawo powszechnego ciążenia.

cyferblat. to trzecia godzina zabawy w kotka i myszkę ze swoim mózgiem. jak go przechytrzyć skurwiela i przywołać do porządku. odwieczny problem związany z rozkojarzeniem, kurwa.

dłoń trzymająca chusteczkę trzywarstwową nabiera prędkości kątowej, traci łączność z przedramieniem i wolno spada na blat. odbijając się pozostawia tuzin bordowych kleksów. leży. oko ogniskuje je oraz to co zostało z kończyny. konsonans, ale. który kolor jest bardziej interesujący?

biała przestrzeń i krzesło. kolorowa przestrzeń i ławka. co to za różnica, skoro ściany się zbliżają. indukowane wstrząsy, nie daj się zaskoczyć. oczy dookoła głowy.

~ * ~

biochemia. z biochemią jest ten problem, że nie każą nam się uczyć regularnie z dedykowanych biblii. ambicja zabija w sposób analogiczny do ukrywanych emocji. jedynie czynnik ograniczający ma inne pochodzenie.

niedziela, 3 kwietnia 2011

wieczorną porą w sobotę otworzyć piwo wrocławskim otwieraczem i obejrzeć film. to lubię. cheers!

piątek, 1 kwietnia 2011


cudowne powietrze.

niedziela, 27 marca 2011

stat(u)s.

więc trzymałem skurwysyna za kołnierz, a on dotykał nosem tafli tej cuchnącej wody. wrzeszczałem mu do ucha ostatni już raz pytanie, czy rozumie. usłyszałem tylko ciche stęknięcie i trzy słowa odpowiedzi. 'pognieciesz mi koszulę'. już za samo to powinienem go puścić. zajęło mnie to jednak zbyt bardzo. zacząłem się zastanawiać, zwyczajnie zawiesiłem. ten człowiek drwił sobie ze mnie nawet w chwili swojej śmierci. sens tych trzech słów i sposobu w jakie zostały wypowiedziane były jasne od samego początku. 'mam cię w dupie i trzymaj się z dala od mojej koszuli bo nie mam już siły marnować czasu na prasowanie z powodu takich kretynów jak ty.' nie zdążyłem już pomyśleć o paradoksie, jak można mieć na kogoś wyjebane i jednocześnie denerwować się z jego powodu, bo oto ja sam wylądowałem w tym bagnie. nie wiem jak to się stało. zobaczyłem tylko czerwone światła mojego samochodu oddalającego się z dużą prędkością. 'mind master', pomyślałem. 'tylko kiedy zdążył mi ukraść kluczyki, jebany.'

Published with Blogger-droid v1.6.8

sobota, 26 marca 2011

może ty.

łubu dubu. powieka w górę. kurtyna, albo horyzont do góry nogami. jesteś w urzędzie pocztowym, w którym zawsze jest mnóstwo ludzi przy okienkach. funkcjonuje kolejka. ćwicz cierpliwość. siedzisz. leżysz. zapadasz się pod ziemię. puste miejsce wypełniane natychmiast. przypomina to trochę falę, tę z koncertów rockowych. tylko że tam w górę. rozumiesz.

łubu dubu. rzeczywistość, więc wstajesz z krzesła i w końcu ustawiasz się przy okienku. kolejek nie ma, teraz są elektroniczne. tylko po co. uchem numer jeden wlatuje strumień czasu, drugim wylatuje. ty czujesz się, jak gdyby twoja głowa miała niezauważalnie niską oporność względem niego. rutynowo wegetujesz na przystankach.

to się stało, gdy zacząłem włączać słuchawki. muzyka wszędzie. jest piękna, wciąż ta sama. jest twoja, już tylko. trzymasz odtwarzacz w dłoni. kablem prąd muska membranę słuchawki, czego efektem jest muzyka z nagłośnienia umieszczonego między skrawkiem, przeciwskrawkiem a grobelką twojego ucha zewnętrznego. odbierasz, poezja. wracasz do tego za każdym razem. sprzężenie zwrotne dodatnie, to po pierwsze. a po drugie. błędne koło.

łubu dubu. dalej, jeszcze kilka kroków. już. właściwie możesz wysłać list nic nie mówiąc. na wcześniej wypełnionej karteczce zaznaczyłeś wszystkie opcje, polecony, priorytet. jeżeli spróbujesz przekazać to werbalnie, pani spojrzy z politowaniem i powie że przecież widzi. o ile spojrzy.
możesz przeżyć nawet cały dzień w ogóle nic nie mówiąc.
więc marnujemy się, wpatrując w interaktywne reklamy. jednocześnie, na zawsze już zmieniamy teraźniejszość. bez poczucia stałości, które miała każda poprzednia generacja. przyroda zna przypadki gwałtownie zachodzących reakcji. są one często egzoergiczne, duży odsetek to destrukcyjne. więc marnujemy się. błyskawicznie.

łubu dubu. wychodzisz. pierdolisz tę pocztę. ale to nie jedyny powód. drugim są wymówki. są jak ubrania, które okrywają nasz wstyd po wygnaniu z raju. rozbierz się.

jest pewne. współcześnie nie istnieje uczucie tęsknoty, a jeżeli tak, to tylko w ujęciu negatywnym. ujęcie zawsze zależy od pojęcia. powieka w dół, horyzont na swoim miejscu. więc leżenie na trawie przywraca stan rzeczy do normalnego.

~ * ~

wiosną zawsze kombajn. oto piękne.

czwartek, 24 marca 2011



uwielbiamy blues. naprawdę uwielbiamy blues.

środa, 23 marca 2011

science has failed our world.

to po prawej to nie moja wina! :D

wtorek, 22 marca 2011

w piątek koło z histologii. układy płciowe męski i żeński plus embriologia.

z cyklu 'pytanie na dojebanie':
w którym stadium profazy spermatocyty I rzędu tworzą kompleksy synaptonemalne?

podpowiem że podchwytliwe.

poniedziałek, 21 marca 2011

society.

a wiesz, wciąż myślę,
czasem,
o świecie w którym żyję.

myślę jaki on jest.

pełen kłamstwa i obłudy,
prawdziwy,
czy też może zupełnie inny.

własny czy ?

z przygaszonym światłem i nagraniami an american prayer morrisona
w tle.
to nocny świat,
nocny i spokojny.

może właśnie dlatego.

czwartek, 17 marca 2011

inspiracja.

mnie się to kojarzy z obrazem punktu, od którego odchodzą w każdą stronę promienistości.

~ * ~

michał uwielbiał to robić. uwielbiał każdy element, moment który się z tym wiązał. uwielbiał więc chwilę ciszy tuż przed, potem narastające przeczucie że coś się wydarzy, które nie trwało więcej niż kilka sekund i uwielbiał też moment kulminacyjny, w którym wszystko stawało się zupełnie jasne. trzy elementy, które były zapowiedzią tygodni, miesięcy jeszcze silniejszego przeżywania całego pomysłu. uwielbiał działać pod wpływem idei. można powiedzieć, że był ideowym ćpunem. dziwne, bo przecież do tej pory nikt nie ustalił, skąd owe idee się biorą. po drugie mogła taka idea dopaść go w każdej chwili. jednak nie przeszkadzało to aż tak bardzo, a nawet wprowadzało pewną dozę spontaniczności.

był to jego sposób na życie, które dzięki temu stawało się o wiele barwniejsze. stałym elementem było wymyślanie wymówek, na wypadek gdyby ktoś go spytał dlaczego to robił. wymyślał usprawiedliwienia, bo wiedział że ludzie zawsze potrzebują jakiegoś powodu. choć w ten sposób dorzucał swoje trzy grosze do utrzymania powszechnego zdrowego rozsądku, michał nie mógł zrozumieć, po co ludziom powody do wszystkiego. szczerze mówiąc, nie mogę i ja. michał czuł się więc głupio, gdy ktoś zadawał mu to pytanie.

środa, 16 marca 2011



stare dobre. deszczowe popołudnia, świeże powietrze i wały chrobrego. szybko ciemniejące liście kasztanowca, imitacja aktywności, piękno i zachwyt. czas. czas na to wszystko.

wtorek, 15 marca 2011

heureka!

można by więc ustalić dodatkowy współczynnik zagmatwania. ładna zabawka będzie silna inaczej niż brzydka zabawka. ładna zabawka bowiem ma wszystko ułatwione z powodu swojego wdzięku, otaczają ją inne ładne zabawki i żyje w świecie ładnych zabawek. losowo przydzielony mechanizm będzie jak zwykle czasem głupi a czasem mądry. ładne wiąże się mocno z niezrównoważeniem. całe szczęście wszystkie zabawki posiadają jakieś drobne wady, to poprawia trochę ich sytuację. mądre ładne zabawki będą wiedzieć że mają co nieco do nadrobienia względem brzydkich zabawek. współczynnik zagmatwania jest wysoki.

brzydkie zabawki są zdeterminowane, bo wiedzą że nic się nie stanie jeżeli nie będą zdeterminowane. dodatkowo też wszyscy wiedzą że niektóre brzydkie zabawki są tak naprawdę ładniejsze niż ładne zabawki. ów typ krąży wśród brzydkich zabawek jako wzór do naśladowania, który właściwie jest tylko końcowym wyrażeniem wszystkich tych zgrzytnięć mechanizmu. upraszcza to sprawę. współczynnik zagmatwania jest niski.

z zabawkami średnio ładnymi jest chyba najgorzej. są takie nijakie i nigdy nie wiadomo o co chodzi. współczynnik zagmatwania jest bardzo wysoki, wręcz nieosiągalny (a jednak).

takie bzdury rodzą się (partenogeneza) w myślach po kilku godzinach oglądania prezentacji z psychologii na jutrzejsze zaliczenie (na tym wypizdówku na aleksandrowskiej). cholera kiedy mój mózg zdąży po takim praniu wyschnąć?

wniosek: trzeba napierdalać.
dziękuję.

poniedziałek, 14 marca 2011



to dobry pomysł.

sobota, 12 marca 2011

co jest? (a czego nie ma.)

oto wyniki lepu ostatniej sesji egzaminacyjnej:
http://www.umed.pl/pl/_akt/inf_tmp/dyscypliny_lep.xls

jak widać.
najgorsze nie jest to, że wwl jest na ostatniej pozycji, lecz to, że ma tak słabe wyniki. hm. zatrważające wręcz. za mało napierdalamy? proszę zobaczyć:

NIEEEEEEEEE!

teraz niech będzie cisza i spokój. ów pomysł z umysłem sprawdza się. bardzo ciężko znaleźć środek ciężkości, nie mówiąc o samym balansie. pamiętaj, że definicja równowagi nie określa stopnia wychylenia. przygotowanie to tylko jedna z form przygotowania, lecz każda inna też z niej czerpie.

sen to również narzędzie.

wtorek, 8 marca 2011

wszystkiego najlepszego.

powiedz mi proszę, kiedy mam się nauczyć biochemii i fizjologii. prawda jest taka że jestem zielony z tych dwóch dziedzin. wszystko przez to, że trzeba cały rok napierdalać histologię z ostrowskiego. na dzień dzisiejszy już mógłbym mieć przerobionego harpera lub tracza. obie książki nie dość, że lepiej wchodzą, to jeszcze są pisane proporcjonalnie większą czcionką. na chuj nam ten ostrowski. "po tę książkę sięgną studenci, których ciekawość poznawcza wykracza poza ramy obowiązujących wykładów i ćwiczeń", ot co widnieje na tylnej oprawie. tym bardziej przygnębiające jest to, że w tym semestrze w ramach histologii znajduje się embriologia, a więc również książka profesora Bartla. dodatkowe 500 stron tekstu.

drugim mankamentem jest znowuż to, że na ćwiczenia z biochemii i fizjologii nie każą nam się uczyć z odpowiednich biblii, lecz ze skryptów. w tych zaś jest zupełnie co innego. tym samym mojego tracza teraz, trzy miesiące przed egzaminem, mógłbym sprzedać jako dziewiczy egzemplarz. być może nawet z zyskiem, bo tanio nabyłem.

więc zamiast napierdalać po nocach możesz wybrać sobie przedmiot wiodący, z którego chciałbyś oblać sesję wiosenną. niemożliwym jest, by się tego wszystkiego nauczyć do czerwca. to wielka szkoda, bo przecież tam jest tyle ciekawych rzeczy.

pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki.