czwartek, 5 listopada 2009

fifth of november.

nienawidzę pytań na kolokwiach z anatomii. są pojebane tak samo jak te, które zadaje mariolka. od jutra asystent się zmienia, więc znów zacznie się wyścig, by ogarnąć sposób w jaki pyta. tak oto zmuszają nas do nauki. jak gdybyśmy i tak nie musieli, stresowani wizją czerwca.
z tego wszystkiego nie pamiętam już jak wygląda jesień. najczęstsze i prawie jedyne widoki to tekst bochenka, który miesza się z uczuciem czekania na wodę z czajnika, klucze, chodnik, tramwaje i twarze ludzi związanych z wydziałem wojskowo-lekarskim. o tym, że zima się zbliża przypomina jedynie temperatura. kartki w kalendarzu wyglądają przecież wszystkie tak samo.
bo widoki to uczucia. to sceneria naszych wspomnień. mózg wypełnia luki czym chce. potem w środku zimy zdarzy się, że liście będą wciąż na drzewach. a przecież mamy już listopad. listopad. święta idą. santa claus is coming to town. zaraz będzie.

z tego wszystkiego też rzeczy dzieją się szybko. nie wiem mnóstwa rzeczy. wiem jednak, że w szczecinie tak nie było. może to właśnie to uderzenie świeżego powietrza daje nam tyle energii. wiem, że minął miesiąc i że to już czas zacząć żyć normalnie. mieć czas dla siebie. mieć czas na to, co się uwielbia. piąty listopada mi przypomniał. mam 6 lat.

uniwersalność. pozory i zaskoczenie. zaskoczenie jest dopuszczalne. szok też, o ile nie mdlejesz. jeżeli nie potrafisz zauważyć, że świat się zmienia, to twój problem. tylko rzeczy martwe można określić mniej-więcej statycznie. określenia organizmów żywych natomiast to funkcje czasu. spodziewaj się wszystkiego.

an american prayer.
więcej inspiracji poproszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz