czwartek, 30 czerwca 2011

piątek, 24 czerwca 2011

pochodzenie / origin.

jakiś zapamiętany dawno fragment. autorstwa pratchetta z powieści pod tytułem 'ruchome obrazki'. ach.

realizacja planu niekiedy wymaga posunięć drastycznych.

~ * ~

"Nastała północ - nie ta sama północ co poprzednio, ale bardzo podobna. Stary Tom, pozbawiony serca dzwon na uniwersyteckiej dzwonnicy, wybił właśnie dwanaście dźwięcznych chwil ciszy.
Deszczowe chmury wycisnęły z siebie nad miastem ostatnie krople. Ankh-Morpork leżało pod kilkoma wilgotnymi gwiazdami, realne jak cegła.
Myślak Stibbons, student magii, odłożył książkę i przetarł dłońmi twarz.
- No dobra - powiedział. - Zapytaj mnie o coś. No... O cokolwiek.
Victor Tugelbend, student magii, sięgnął po swój pomięty egzemplarz Necrotelicomniconu - omówienie dla studentów, z ćwiczeniami praktycznymi i przerzucił kilka stron. Leżał na łóżku Myślaka. Przynajmniej leżały tam jego łopatki; reszta ciała wyciągała się w górę po ścianie. To absolutnie normalna pozycja dla studenta zażywającego relaksu.
- Dobra - powiedział. - Gotów? Dobra. Jak brzmi imię pozawymiarowego monstrum, którego okrzyk to „Tycotycotyco”?
- Yob Soddoth - odparł natychmiast Myślak.
- Zgadza się. W jaki sposób Tshup Aklathep, Piekielna Gwiezdna Ropucha z Milionem Młodych, zadręcza swoje ofiary na śmierć?
- Ona... Czekaj, nie mów... Trzyma je i pokazuje portrety swoich dzieci, aż im mózgi eksplodują.
- Tak. Osobiście zawsze się zastanawiałem, jak to się dzieje. -Victor przerzucił kolejne strony. - Myślę, że kiedy już tysięczny raz powiesz „Rzeczywiście, oczy ma całkiem jak twoje”, zaczynasz marzyć o samobójstwie.
- Strasznie dużo wiesz, Victorze - stwierdził z podziwem Myślak. - Dziwię się, że wciąż jesteś studentem.
- E... No tak. Hm... Miałem pecha przy egzaminach i tyle.
- No dalej. Zapytaj jeszcze o coś. Victor zastanowił się.
- Gdzie leży Holy Wood? - zapytał.
Myślak zamknął oczy i uderzył pięścią w czoło.
- Czekaj, zaraz... Nic nie mów... - Otworzył oczy. - Co to znaczy „Gdzie leży Holy Wood”? - spytał. - Nie pamiętam żadnego Holy Woodu.
Victor spojrzał na stronę. Nie było tam ani słowa o Holy Woodzie.
- Mógłbym przysiąc, że słyszałem... Chyba myślałem o czymś kmym - dokończył niepewnie. - To przez te powtórki.
- Fakt. Naprawdę można mieć dosyć, nie? Ale warto się starać, żeby zostać magiem.
- To prawda - zgodził się Victor. - Nie mogę się doczekać. Myślak zatrzasnął książkę.
- Deszcz przestał padać - zauważył. - Chodź, przejdziemy przez mur. Możemy się chyba napić. Victor pogroził mu palcem.
- Ale tylko jedno piwo. Trzeba być trzeźwym - dodał. - Jutro końcowe egzaminy. Musimy zachować jasny umysł.
- Ha! - zgodził się Myślak.
Oczywiście, jest rzeczą bardzo ważną, by do egzaminu przystępować na trzeźwo. Wiele obiecujących karier w zamiataniu ulic, zbieraniu owoców czy graniu na gitarze w przejściach podziemnych rozpoczęło się od braku zrozumienia dla tego prostego faktu.
Jednak Victor miał szczególne powody do czujności.
Mógłby przecież popełnić błąd i zdać.
Zmarły wuj zostawił mu niewielką fortunę w zamian za to, że nie zostanie magiem. Nie zdawał sobie z tego sprawy, kiedy pisał testament, ale tak właśnie zrobił. Myślał, że pomaga siostrzeńcowi skończyć studia, jednak Victor Tugelbend okazał się bardzo inteligentnym, choć nietypowym młodzieńcem.
Rozumował tak:
Jakie są korzyści z bycia magiem? Owszem, zyskuje się niejaki prestiż, ale człowiek często znajduje się w niebezpiecznych sytuacjach i z całą pewnością zawsze narażony jest na śmierć z rąk innego maga.
Nie podobała mu się rola powszechnie szanowanych zwłok.
Z drugiej strony...
Jakie są zalety i wady bycia studentem magii? Ma się dużo wolnego czasu, sporo swobody w kwestiach picia dużych ilości piwa i śpiewania sprośnych piosenek, nikt nie próbuje człowieka zabić - chyba że w zwykłym, codziennym ankh-morporkańskim stylu, a dzięki spadkowi ma się też zagwarantowane skromne, lecz dostatnie życie. Oczywiście, trudno liczyć na prestiż, ale przynajmniej jest się żywym, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
Dlatego też Victor poświęcił sporo energii na studiowanie najpierw warunków testamentu, a potem bizantyjskich regulaminów egzaminacyjnych Niewidocznego Uniwersytetu oraz wszystkich tematów egzaminów z ostatnich pięćdziesięciu lat.
W końcowych egzaminach, aby zdać, należało zdobyć 88 procent punktów.
Oblanie jest łatwe. Każdy idiota sobie z tym poradzi.
Wuj Victora nie był durniem. Jeden z wymienionych w testamencie warunków stwierdzał, że jeśli Victor choć raz osiągnie rezultat gorszy niż 80, strumyk pieniędzy wyschnie jak ślina na gorącej blasze.
W pewnym sensie zwyciężył. Niewielu studentów uczyło się tak pilnie jak Victor. Mówiono, że swoją wiedzą dorównuje niektórym najsłynniejszym magom. Długie godziny spędzał na lekturze grimoire’ów w Bibliotece. Słuchał wykładów, aż mógłby cytować je z pamięci. Kadra naukowa uważała go za najzdolniejszego i z pewnością najpilniejszego studenta od dziesięcioleci. A na kolejnych egzaminach końcowych starannie i kompetentnie uzyskiwał wynik 84.
To było niesamowite.

***
Nadrektor dotarł do ostatniej kartki.
- Aha. Rozumiem - odezwał się w końcu. - Żal chłopaka, co?
- Chyba nie całkiem pan zrozumiał, o co mi chodziło - powiedział kwestor.
- To całkiem oczywiste. Co roku jest o włos od zaliczenia. - Nadrektor sięgnął po kartkę. - Zresztą tu jest napisane, że zdał trzy lata temu. Dostał 91.
- Tak, ale się odwołał.
- Odwołał się? Bo zdał?!
- Jego zdaniem egzaminatorzy nie zauważyli, że źle wymienił odmiany alotropowe oktironu w pytaniu szóstym. Powiedział, że nie mógłby żyć z takim ciężarem. Że do końca jego dni dręczyłaby go świadomość, że zdał nieuczciwie, pokonując lepszych i godniejszych studentów. Zauważy pan, że w kolejnych dwóch egzaminach dostał tylko 82 i 83.
- A to dlaczego?
- Uważamy, że z ostrożności, mistrzu. Nadrektor zabębnił palcami po blacie.
- To niemożliwe - rzekł. - Nie możemy dopuścić, żeby ktoś kręcił się tutaj i prawie był magiem, i jeszcze śmiał się z nas pod... pod... Co to jest, pod czym ludzie się śmieją?
- Całkowicie się z panem zgadzam - zapewnił kwestor.
- Musimy go sparodiować - zdecydował nadrektor.
- Spacyfikować, mistrzu - poprawił go kwestor. - Sparodiowanie oznaczałoby wygłaszanie o nim pogardliwych i ośmieszających uwag.
- Tak jest. Słusznie myślisz. Tak właśnie zrobimy.
- Nie, mistrzu. To on nas parodiuje, więc my go spacyfikujemy.
- Słusznie. To sparodiuje sytuację. Kwestor westchnął ciężko.
- Albo spacyfikuje - dodał nadrektor. - Czyli mam mu przekazać rozkaz wymarszu? Posłać go o świcie...
- To parada, nadrektorze, nie parodia, a tym bardziej pacyfikacja. Nie możemy robić takich rzeczy.
- Nie możemy? Przecież my tu rządzimy!
- Tak, ale wobec pana Tugelbenda należy zachowywać najwyższą ostrożność. Jest ekspertem we wszelkich procedurach. Dlatego pomyślałem, żeby jutro, podczas egzaminów końcowych, wręczyć mu tę oto kartę.
Nadrektor spojrzał na przygotowaną przez kwestora kartę egzaminacyjną. Bezgłośnie poruszył wargami, czytając jej treść.
- Tylko jedno pytanie?
- Tak. I albo zda, albo obleje. Chciałbym widzieć, jak uda mu się na tym uzyskać 84 procent.

***
W pewnym sensie, niepojętym dla wykładowców i bardzo dla nich irytującym, Victor Tugelbend był także najbardziej leniwym człowiekiem w historii świata.
Nie zwyczajnie, normalnie leniwym. Zwyczajne lenistwo to po prostu niechęć do wysiłku. Victor minął ten etap już dawno, przemknął po pospolitym nieróbstwie i przeszedł na przeciwną stronę. Więcej kosztowało go unikanie wysiłku niż innych ludzi ciężka praca.
Nigdy nie pragnął zostać magiem. Właściwie niczego specjalnie nie pragnął, tyle żeby zostawić go w spokoju i nie budzić przed południem. Kiedy był jeszcze mały, ludzie zadawali mu pytania typu: „Kim chciałbyś zostać, mój mały?”. Odpowiadał: „Nie wiem. A co możecie zaproponować?”.
Na takie rzeczy nie pozwalają człowiekowi zbyt długo. Nie wystarczy, żeby był tym, kim jest - musi jeszcze starać się być kimś innym.
Próbował. Przez dłuższy czas starał się wzbudzić w sobie ochotę na kowalstwo, ponieważ wydawało się to interesujące i romantyczne. Ale wiązało się również z ciężką pracą i nieustępliwymi kawałkami metalu. Potem spróbował wzbudzić w sobie ochotę na skrytobójstwo, co wyglądało na pełne fantazji i romantyczne. Ale także wymagało ciężkiej pracy, a kiedy się lepiej zastanowić, czasem także zabicia kogoś. Jeszcze potem chciał wzbudzić w sobie ochotę na aktorstwo, gdyż jest dramatyczne i romantyczne, jednak niezbędne były zakurzone rajtuzy, ciasne mieszkania i - ku jego zdumieniu - ciężka praca.
Dał się skłonić się do pójścia na Niewidoczny Uniwersytet, gdyż okazało się to łatwiejsze od niepójścia.
Uśmiechał się często, odrobinę zdziwiony. Sprawiało to na innych wrażenie, że jest trochę bardziej inteligentny niż w rzeczywistości. Tak naprawdę zwykle starał się zrozumieć, co do niego mówią.
Miał też cienki wąsik, który w pewnym oświetleniu nadawał mu elegancki wygląd, a w innym wygląd człowieka, który przed chwilą pił gęsty koktail czekoladowy.
Był z niego dumny. Kiedy już zostanie się magiem, oczekują od człowieka, że w ogóle przestanie się golić i zapuści brodę jak krzak jałowca. Najstarsi magowie wyglądali na zdolnych do wychwytywania pożywienia wprost z powietrza poprzez własne wąsy - na sposób wielorybów.
Minęło już wpół do drugiej. Victor wlókł się powoli spod Załatanego Bębna, tawerny o stanowczo najgorszej reputacji w mieście. Victor Tugelbend zawsze sprawiał wrażenie, że wlecze się powoli - nawet kiedy biegał.
Był też całkiem trzeźwy, a zatem i trochę zdziwiony, kiedy znalazł się na placu Pękniętych Księżyców. Zmierzał przecież do niewielkiego zaułka za Uniwersytetem i do kawałka muru z wygodnie rozmieszczonymi wyjmowanymi cegłami. Od setek lat studenci magii omijali w ten sposób - a raczej przechodzili nad nimi - przepisy porządkowe uczelni.
Plac nie leżał po drodze.
Victor zawrócił, by powlec się z powrotem, i nagle znieruchomiał. Działo się coś niezwykłego.
Na placu można było zwykle spotkać jakiegoś bajarza, kilku grajków czy przedsiębiorcę poszukującego potencjalnych nabywców takich nadmiarowych ciekawostek Ankh-Morpork, jak Wieża Sztuk czy Mosiężny Most. Teraz zobaczył tylko grupkę ludzi ustawiających wielki ekran, podobny do prześcieradła rozpiętego na drągach.
Zbliżył się do nich powolnym krokiem.
- Co robicie? - zapytał przyjaźnie.
- Odbędzie się przedstawienie.
- Aha. Teatr - mruknął Victor bez szczególnego zaciekawienia.
Powlókł się z powrotem przez wilgotną ciemność, ale przystanął, kiedy usłyszał głos dobiegający z mroku między dwoma budynkami.
- Pomocy - powiedział głos, całkiem cicho.
- Po prostu to oddaj, dobrze? - zaproponował drugi głos. Victor podszedł bliżej i wytężył wzrok.
- Hej! - zawołał. - Co się tam dzieje?
Na chwilę zapadła cisza, po czym drugi głos odpowiedział:
- Nie wiesz, w co się pakujesz, mały.
On ma nóż, pomyślał Victor. Idzie do mnie z nożem. To znaczy, że albo mnie dźgnie, albo będę musiał uciekać, a to prawdziwa strata energii.
Ludzie, którzy nie starają się analizować faktów, mogliby pomyśleć, że Victor Tugelbend jest gruby i słaby. Tymczasem był on bez wątpienia najbardziej sportowo usposobionym studentem na całym Uniwersytecie. Konieczność dźwigania zbędnego ciężaru to zbyt wielki wysiłek, pilnował więc, by zawsze utrzymywać się w formie. Zresztą z porządnie rozwiniętymi mięśniami o wiele łatwiejsze jest robienie czegokolwiek.
Dlatego machnął ręką od siebie. Nie tylko trafił, ale poderwał napastnika w powietrze.
Potem spojrzał na niedoszłą ofiarę, wciąż kulącą się pod murem.
- Mam nadzieję, że nic się panu nie stało - powiedział.
- Nie ruszaj się!
- Nie miałem zamiaru.
Mężczyzna wynurzył się z cienia. Pod pachą ściskał jakiś pakunek i wyciągał przed siebie obie dłonie w dziwnym geście: oba palce wskazujące i oba kciuki rozstawione pod kątami prostymi i zetknięte razem, tak że szczurze oczka tego osobnika zdawały się spoglądać przez ramkę.
Pewnie próbuje odegnać zły urok, pomyślał Victor. Z tymi symbolami na płaszczu wygląda na maga.
- Zadziwiające - oznajmił mężczyzna, wyglądając zza palców. - Odwróć trochę głowę, dobrze? Znakomicie. Pechowo się składa z tym nosem, ale chyba coś na to poradzimy.
Podszedł bliżej i spróbował objąć Victora ramieniem.
- Masz szczęście - rzekł - że mnie spotkałeś.
- Naprawdę? - zdziwił się Victor, który sądził, że jest odwrotnie.
- Właśnie kogoś takiego szukałem.
- Przepraszam. Wydawało mi się, że pana okradają.
- Chodziło mu o to. - Mężczyzna klepnął w paczkę pod pachą. Zadźwięczała jak gong. - Ale nic by mu z tego nie przyszło.
- Nic nie jest warte? - spytał Victor.
- Jest bezcenne.
- No to w porządku.
Mężczyzna zrezygnował z prób objęcia obu ramion Victora i zadowolił się jednym.
- Sporo ludzi bardzo by się rozczarowało - stwierdził. - Spójrzmy jeszcze raz. Postawę masz niezłą. I dobry profil. Posłuchaj, chłopcze, chciałbyś się zająć ruchomymi obrazkami?
- Ehm... - odparł Victor. - Nie. Raczej nie. Mężczyzna wytrzeszczył na niego oczy.
- Słyszałeś chyba, co powiedziałem? - upewnił się. - Ruchome obrazki.
- Tak.
- Wszyscy chcą trafić do ruchomych obrazków!
- Nie, dziękuję - odmówił grzecznie Victor. -Jestem pewien, że to godziwe zajęcie, ale ruszanie obrazków nie wydaje mi się szczególnie ciekawe.
- Mówię o ruchomych obrazkach!
- Tak. Słyszałem pana. Mężczyzna pokręcił głową.
- No cóż - westchnął. - To rzeczywiście niezwykłe. Po raz pierwszy od tygodni spotykam kogoś, kto nie usiłuje rozpaczliwie dostać się do ruchomych obrazków. Sądziłem, że każdy chce się dostać do ruchomych obrazków. Jak tylko cię zobaczyłem, pomyślałem: za to, co zrobił, spodziewa się pewnie pracy w ruchomych obrazkach.
- Dziękuję mimo wszystko - powtórzył Victor. - Ale chyba nie skorzystam.
- Jestem ci jednak coś winien. - Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął wizytówkę. Wręczył ją Victorowi. Było na niej napisane:

Thomas Silverfish
Ciekawa i Pouczająca Kinematografia
Jedno- i dwuszpulowce materiał prawie niewybuchowy

Święty Gaj l

- To gdybyś kiedyś zmienił zdanie. Wszyscy w Świętym Gaju mnie znają.
Victor wpatrywał się w kartonik.
- Dziękuję - rzucił. - Ehm... Czy jest pan magiem? Silverfish spojrzał gniewnie.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - burknął.
- Nosi pan suknię z magicznymi symbolami...
- Magiczne symbole? Przyjrzyj się dokładniej, mój chłopcze! Z pewnością nie są to naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń! To znaki oświeconej sztuki, której czysty, nowy świt właśnie... tego... świta. Symbole magiczne... - zakończył tonem bezbrzeżnej pogardy. - I to jest szata, nie suknia - dodał jeszcze.
Victor przyjrzał się kolekcji gwiazd, półksiężyców i innych rzeczy. Znaki oświeconej sztuki, której nowy świt właśnie świtał, wyglądały zupełnie jak naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń. Ale chwila nie była chyba odpowiednia, by mówić o tym głośno.
- Przepraszam - powiedział. - Nie przyjrzałem się dokładnie.
- Jestem alchemikiem - wyjaśnił Silverfish, z lekka tylko udobruchany.
- Rozumiem. Ołów w złoto i takie sprawy...
- Nie ołów, mój chłopcze. Światło. Z ołowiem to nie wychodzi. Światło w złoto...
- Naprawdę? - zdziwił się uprzejmie Victor.
Silverfish zaczął na środku placu ustawiać trójnóg.
Zebrał się niewielki tłumek. Niewielkie tłumki w Ankh-Morpork zbierają się bardzo łatwo - wśród mieszkańców miasta można znaleźć najznakomitszych gapiów we wszechświecie. Chętnie oglądaliby wszystko, zwłaszcza jeśli istnieje szansa, że ktoś w zabawny sposób dozna krzywdy.
- Może zostaniesz na pokazie? - rzucił jeszcze Silverfish i odszedł gdzieś.
Alchemik... Wszyscy przecież wiedzą, że alchemicy są trochę zwariowani, myślał Victor. To całkiem normalne.
Kto by chciał marnować czas na ruszanie obrazków? Większość z nich dobrze wygląda tam, gdzie jest.
- Kiełbaski w bułce! Kupujcie, póki gorące! - huknął czyjś głos tuż za jego uchem.
Victor odwrócił się.
- O... Witam, panie Dibbler.
- Dobry wieczór, chłopcze. Masz ochotę na pyszną gorącą kiełbaskę?
Victor zerknął na lśniące wałeczki na tacy zwisającej z szyi Dibblera. Pachniały apetycznie. Jak zawsze. A potem człowiek odgryzał pierwszy kęs i odkrywał, że Gardło Sobie Podrzynam Dibbler potrafił wykorzystać takie kawałki zwierzęcia, z których posiadania zwierzę nie zdawało sobie nawet sprawy. Odkrył bowiem, że z dostateczną ilością smażonej cebuli i musztardy ludzie zjedzą wszystko.
- Specjalna zniżka dla studentów - szepnął konspiracyjnie Dibbler. - Piętnaście pensów, i gardło sobie tym podrzynam.
Strategicznie uchylił pokrywkę patelni, wypuszczając obłok pary.
Pikantny zapach smażonej cebuli spełnił swe niegodziwe zadanie.
- Ale tylko jedną - zgodził się ostrożnie Victor. Dibbler wyrzucił kiełbaskę z patelni i ze sprawnością żaby łapiącej ważkę chwycił ją w bułkę.
- Do końca życia nie będziesz żałował - obiecał wesoło. Victor ugryzł kawałek cebuli. Była w miarę bezpieczna.
- O co tam chodzi? - Wskazał kciukiem ekran.
- Jakiś pokaz - odparł Dibbler. - Gorące kiełbaski! Znakomite! - Znów zniżył głos do zwykłego konspiracyjnego szeptu. - Istny szał w innych miastach. Tak słyszałem. Jakieś ruchome obrazki. Starali się wszystko dopasować, zanim pokażą to w Ankh-Morpork.
Razem obserwowali, jak Silverfish i dwóch jego asystentów majstruje coś przy pudle na trójnogu. W okrągłym otworze z przodu błysnęło nagle białe światło i rozjaśniło ekran. W tłumie rozległ się dość niepewny gwar.
- Aha - powiedział Victor. - Rozumiem. I to już wszystko? To przecież zwyczajny, stary teatrzyk cieni. Nic więcej. Wujek kiedyś próbował mnie w ten sposób zabawiać. Wie pan? Trzeba ruszać rękami przed światłem i wtedy cienie tworzą różne sylwetki.
- A tak - zgodził się niezbyt pewnie Dibbler. - Takie jak „Wielki Słoń” albo „Łysy Orzeł”. Dziadek umiał robić takie rzeczy.
- Mój wujek robił głównie „Kalekiego Królika”. Nie radził sobie najlepiej. To były kłopotliwe sytuacje. Siedzieliśmy wszyscy i próbowaliśmy zgadywać różne „Zaskoczone Jeże” czy „Rozjuszone Gronostaje”, a on szedł do łóżka nadąsany, bo nikt z nas się nie domyślił, że tak naprawdę pokazuje „Lorda Henry’ego Snippsa i Jego Ludzi, rozbijających Trolle w Bitwie pod Pseudopolis”. Właściwie nie widzę niczego szczególnego w cieniach na ekranie.
- Słyszałem, że to wygląda inaczej. Wcześniej sprzedałem jednemu z tych ludzi Specjalną Kiełbaskę Gigant, a on mi tłumaczył, że chodzi o pokazywanie obrazków bardzo szybko. Trzeba ułożyć mnóstwo obrazków razem i pokazywać jeden po drugim. Bardzo, bardzo szybko. Tak mówił.
- Nie za szybko - poprawił go stanowczo Victor. - Gdyby przesuwać je za szybko, nikt by nie widział, że się przesuwają.
- On mówił, że to jest właśnie cały sekret: żeby nie widzieć, jak się przesuwają - odparł Dibbler. - Trzeba je oglądać wszystkie naraz czy jakoś tak.
- Wszystkie będą rozmazane - stwierdził Victor. - Nie pytał pan o to?
- Właściwie nie. Szczerze mówiąc, musiał już iść. Powiedział, że trochę dziwnie się czuje.
Victor przyjrzał się w zadumie resztce kiełbaski w bułce, a jednocześnie poczuł, że jemu również ktoś się przygląda.
Spojrzał w dół. U jego nóg siedział pies.
Był mały, krzywonogi, w zasadzie szary, ale w brązowe, czarne i białe łaty na wystających częściach ciała. I patrzył.
Było to z pewnością najbardziej przenikliwe spojrzenie, jakie Victor w życiu oglądał. Nie groźne czy proszące - tylko bardzo spokojne i bardzo dokładne, jakby pies starał się zapamiętać każdy szczegół, by potem przekazać władzom dokładny rysopis.
Kiedy był już pewien, że zwrócił na siebie uwagę Victora, przeniósł wzrok na kiełbaskę.
Czując się obrzydliwie - z powodu okrucieństwa wobec biednego, bezrozumnego zwierzęcia -Victor rzucił mu kiełbaskę. Pies pochwycił ją i połknął jednym ekonomicznym ruchem.
Coraz więcej ludzi pojawiało się na placu. I nie tylko ludzi. Victor o kilka stóp od siebie rozpoznał wielką, górzystą sylwetkę Detrytusa, starego trolla, dobrze znanego wszystkim studentom jako ktoś, kto znajdował pracę wszędzie, gdzie trzeba było za pieniądze bardzo stanowczo usuwać ludzi z różnych miejsc. Troll również go zauważył i spróbował mrugnąć. Wymagało to zamknięcia obojga oczu, gdyż Detrytus nie radził sobie z bardziej skomplikowanymi czynnościami. Powszechnie uważano, że gdyby nauczył się czytać i pisać w stopniu dostatecznym, by usiąść i rozwiązać test na inteligencję, okazałoby się, że jest nieco mniej inteligentny od stołka.
Silverfish podniósł do ust megafon.
- Panie i panowie - powiedział. - Spotkał was zaszczyt obserwowania zwrotnego punktu w historii Wieku... - Odsunął megafon, schylił się i Victor usłyszał, jak nerwowo pyta jednego z asystentów: - Który to wiek? Naprawdę? - Po czym znów uniósł megafon i podjął w tym samym, uroczyście optymistycznym tonem: - Wieku Nietoperza! Mówię tu o narodzinach Ruchomych Obrazków! Obrazków, które poruszają się bez udziału magii!
Umilkł, czekając na oklaski. Nie rozległy się. Tłum przyglądał się tylko. Potrzeba czegoś więcej niż kończenia zdań wykrzyknikami, by otrzymać oklaski od gapiów z Ankh-Morpork.
Trochę rozczarowany, Silverfish mówił dalej:
- Zobaczyć znaczy uwierzyć, jak powiada przysłowie. Ale, panie i panowie, nie uwierzycie Świadectwu Własnych Oczu! Zobaczycie bowiem za chwilę Tryumf Nauki! Cud Wieku! Odkrycie
Wstrząsające Podstawami Świata, nie, co ja mówię, Podstawami Uniwersum!
- W każdym razie musi to być coś lepszego niż ta nieszczęsna kiełbaska - odezwał się spokojny głos przy kolanie Victora.
- Okiełznanie Naturalnych Mechanizmów dla stworzenia Iluzji! Iluzji, panie i panowie, nie odwołującej się do Magii!
Victor powoli spuścił wzrok. W dole nie było nikogo, jedynie drapiący się pracowicie pies. Podniósł łeb i powiedział:
- Hau?
- Potencjał Edukacyjny! Sztuka! Historia! Dziękuję wam, panie i panowie. Panie i panowie, jeszcze niczego nie widzieliście! Nastąpiła kolejna przerwa, pełna nadziei na oklaski.
- Zgadza się. Nie widzieliśmy - odezwał się ktoś w pierwszym rzędzie gapiów.
- Właśnie - poparła go stojąca obok kobieta. - Kiedy wreszcie przestaniesz pan tyle gadać i zaczniecie z tymi cieniami?
- Ma rację - wtrąciła druga kobieta. - Zróbcie „Kalekiego Królika”. Moje dzieciaki strasznie go lubią.
Victor na chwilę odwrócił głowę, by uśpić podejrzliwość psa, po czym znów spojrzał na niego surowo.
Pies przyjaźnie obserwował tłum i pozornie nie zwracał na Victora uwagi.
Victor podłubał sobie palcem w uchu. To musiało być złudzenie, echo albo coś jeszcze. Nie chodziło o „hau”, chociaż „hau” samo w sobie nie jest właściwie dziwne. Co prawda większość psów we wszechświecie nie wydaje takich dźwięków. Ich szczekanie jest bardziej złożone, w stylu „ułof” albo „hrrwau”. Nie; problem polegał na rym, że pies wcale nie zaszczekał. On powiedział „hau”.
Victor pokręcił głową. Obejrzał się na Silverfisha, który zszedł z podwyższenia przed ekranem i skinięciem dał znak asystentowi, by zaczął kręcić korbą wystającą z boku pudła. Zabrzmiał cichy zgrzyt, który zmienił się w równe klikanie. Niewyraźne cienie zatańczyły na bieli ekranu, a potem...
Ostatnią rzeczą, jaką Victor zapamiętał, był głos rozlegający się z okolic jego kolana.
- Mogło być gorzej, wie pan? Mogłem powiedzieć „miau”.

***
Sny Holy Woodu...

***
Minęło jakieś osiem godzin.
Straszliwie skacowany Myślak Stibbons zerkał smętnie na pusty stolik obok. Victor nigdy nie opuszczał egzaminów: Zawsze powtarzał, że lubi wyzwania.
- Przygotujcie się do odczytania pytań - powiedział egzaminator z końca sali.
Sześćdziesiąt piersi sześćdziesięciu potencjalnych magów poczuło ucisk straszliwego napięcia. Myślak nerwowo obracał w palcach swoje szczęśliwe pióro.
Mag na katedrze odwrócił klepsydrę.
- Możecie zaczynać.
Kilku co bardziej ekstrawaganckich studentów odwróciło kartki z pytaniami jednym pstryknięciem palców. Myślak znienawidził ich natychmiast.
Sięgnął do swego szczęśliwego kałamarza, nie trafił i nerwowym ruchem przewrócił go na bok. Niewielka czarna rzeczka popłynęła na kartkę z pytaniami.
Panika i wstyd zalały go bez reszty. Próbował skrajem szaty zetrzeć atrament i rozsmarował go równo po blacie. Jego szczęśliwa suszona żaba spadła na podłogę.
Czerwony ze wstydu i czarny od atramentu, spojrzał błagalnie na maga na katedrze, po czym wskazał wzrokiem puste miejsce obok siebie. Mag skinął głową. Myślak z wdzięcznością przemknął do sąsiedniego stolika, odczekał, aż serce przestanie mu walić, i bardzo ostrożnie odwrócił kartkę.
Po dziesięciu sekundach, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, odwrócił ją po raz drugi, na wypadek gdyby wskutek jakiegoś błędu resztę pytań wypisano jednak na poprzedniej stronie.
Wokół panowała cisza pięćdziesięciu dziewięciu umysłów skrzypiących we wspólnym wysiłku.
Myślak odwrócił kartkę raz jeszcze.
Może to pomyłka? Nie... Była pieczęć Uniwersytetu, podpis nadrektora i wszystko, co trzeba. Więc może to jakaś szczególna próba, może obserwują go teraz, żeby sprawdzić, jak się zachowa...
Rozejrzał się ukradkiem. Inni studenci pracowali pilnie. Może to jednak nie pomyłka. Tak... Im dłużej o tym myślał, tym bardziej logiczne mu się wszystko wydawało. Nadrektor podpisał pewnie kartki, a potem, kiedy sekretarze przepisywali tematy, któryś z nich zdążył zapisać tylko najważniejsze pierwsze pytanie i pewnie ktoś go odwołał albo co, i nikt nie zauważył, i kartka trafiła na stolik Victora, tyle że on nie przyszedł, a Myślak zajął jego miejsce, co oznacza - uznał w nagłym przypływie pobożności - że bogowie chcieli, by dostał tę kartkę. W końcu to nie jego wina, jeśli w wyniku jakiegoś błędu otrzymał na egzaminie takie pytanie. Zlekceważenie okazji można by pewnie nazwać świętokradztwem czy nawet gorzej.
Muszą uznać odpowiedź. Myślak nie na darmo mieszkał w jednym pokoju z największym autorytetem w dziedzinie przepisów egzaminacyjnych. Nauczył się tego i owego.
Raz jeszcze przeczytał pytanie: Jak się nazywasz?”.
Odpowiedział.
Po chwili podkreślił jeszcze odpowiedź kilka razy, używając swojej szczęśliwej linijki.
Jeszcze po chwili, by wykazać dobrą wolę, dopisał wyżej: „Odpowiedź na pytanie pierwsze brzmi”.
Po kolejnych dziesięciu minutach dodał jeszcze linijkę niżej: „Takie bowiem jest moje imię i nazwisko”. To także podkreślił.
Biedny Victor; będzie żałował, że nie przyszedł.
Ciekawe, co się z nim stało."

wtorek, 21 czerwca 2011

czwartek, 16 czerwca 2011

fearful into the unknown.

nightfall, quietly crept in and changed us all.
dokładnie.

nic nowego.

czysto hipotetyczna sytuacja - mówisz. słowa klucz, otwierające co wieczór ogromną bramę. niczym modlitwa o oszczędzenie, ratunek przed studnią zbyt głębokiej pamięci. jednak próg przekraczasz - inaczej modlitwa nie miałaby prawa bytu - i idąc mijasz dobrze już znane aleje. coś jest w tej hipotetyczności. do kaprysów wyobraźni należy powtarzanie. to narzędzie, dzięki któremu osiąga ona sukces. to również głęboki oddech po dwudziestu pięciu metrach chloru. panie świata własnych wspomnień, wykrywacz kłamstw możesz oszukać jedynie gdy sam w nie uwierzysz. oto więc nareszcie oczy twe się śmieją, powtarzając niestworzone rzeczy. naginasz zasady, bo wiesz z doświadczenia, ze nawet fałszywa prawda jest lepsza od rzeczywistej obłudy.

chciałbyś wiedzieć czy to normalne, czy też stan patologiczny. eskalacja, ponad wszystko. najgorszym odczuciem jest żal, nawarstwiający się każdego dnia. jak chleb staje się czerstwy, coraz mniej w skórze włókien elastynowych wraz z postępującym wiekiem. odkłada się każdy szczegół. widzisz konflikt interesów pomiędzy zapominaniem a pamiętaniem, choć uważasz ze jest to od ciebie niezależne.

chwilę później w os frontale puka kolejna myśl. całe szczęście - panta rhei..