środa, 25 listopada 2009

o rutynie.

dzień polega na rozpoczynaniu czytania ksiąg mądrości. powoduje to poczucie niespełnienia, gdyż bardzo rzadko udaje się rozpocząć przed jedenastą wieczorem. zazwyczaj okazuje się, że do zrobienia jest chuj wie ile, więc trzeba przysiąść. noce z wtorku na środę są chyba najgorsze. potem zajęcia, chińczyk, spać, i od początku.
przełamać cykl, znaleźć najsłabsze ogniwo.
dni rutynowe układają się w tygodnie. w piątek nic się nie chce, sobota, niedziela i o kurwa. poniedziałek napięcie rośnie. wtorek zenit, środa o właśnie. czwartek to paradoks, na przykład teraz na piątek jest cała szyja. naucz się tego. tylko bochenek i atlas. hm. koło się zamyka.

dzisiaj była wejściówka i kompletne preparaty. podobne do modeli w salach od biologii (chodzi o tamte, z których można wyjmować narządy), tylko że z tkanek i jebały formaliną. wątroba jest twarda. jelita ciekawie wyglądają: cienkie jest w dotyku jak folia z polimeru, dość twarda. płuca są niewiarygodnie małe.

trzeba bochenka. dość o tym.

cztery tygodnie szczecin. mam nieopisaną ochotę spotkać przypadkowo kilka osób. ale tak.. zupełnie-prawdziwie-przypadkowo. i żeby było dobrze. o czym to świadczy?


poznajmy grupę.
ewa i agnieszka.

sobota, 21 listopada 2009

po cor.

paskudztwo mnie rozłożyło. wirus. nie dałem rady, nawet patrzeć na chlebka. trzeba do niego wrócić czym prędzej.
więc popijam wywarem na podstawie herbaty, w koszu rośnie liczba wysmarkanych chusteczek, co 8 godzin pochłaniam garść tabsów, nie mając czym zagryźć. przy tym bardzo mi się podobają ćwiczenia zawiślaka. świńskie serce również mi się spodobało. na nim przynajmniej coś było widać. jak to jest, że na rycinach w książce wszystko jest jasne, a gdy bierzesz do ręki preparat nie wiesz gdzie szukać lewej komory. połowę zajęć spędzasz szukając pnia płucnego, średnio co 3 minuty odchylając się, myśląc jak bardzo tym razem się sztachnąłeś formaliną, w której to wszystko pływa. a przy płucach, hoho!

kasuj, to co było.
wkradła się bez. wymyśl coś. pokornie.

olga i zbigniew. trzynastego.

poniedziałek, 16 listopada 2009

jutro przeczytam cały zakres na poprzednie i następne ćwiczenia z bochenka.

scenariusze. wystarczy na nią spojrzeć. twarz pełna siły i wiary, w przekonania, które wpoił jej nie wiadomo kto. może to po prostu czysta forma informacji, które znajdują się w jej kodzie? skądś to się musi brać. świat zmienia wszystkich, ona nie może być na to odporna. jest z nami. jest nami.

najpierw będzie się wszystkiemu przyglądać, nic nie mówiąc. będzie patrzeć. głęboko, będzie zawsze używać przy tym mózgu. do myślenia o tym, na co patrzy. będzie widzieć, bo jak się tak patrzy, nie można inaczej. czasem, gdy ją spotkasz jej oczy będą rozbierać cię ze wszystkich myśli. nawet tych, o których nie wiedziałeś wcześniej, ale dowiedziałeś się gdy spostrzegłeś jak opadają gdzieś poza obszarem twej własności. gdy skończy, wtedy ujrzy nagość twego umysłu i odwróci wzrok. miniecie się bez słowa. ona nic nie powie dlatego, że nie będzie chciała, a ty bo będziesz chciał jak najszybciej stamtąd uciec.

kiedyś, gdy już się napatrzy, pęknie i zacznie zadawać pytania. milczące pytania, pytania dlaczego. nigdy nie znajdzie na nie odpowiedzi. potem spróbuje naprawić świat. nigdy bowiem go nie zrozumie. choć będzie patrzeć, będzie dusić świat wzrokiem. choć nie da mu wytchnienia.

potem znów będzie pytać. inaczej już teraz, choć również o dlaczego. a potem..

-----

piątego grudnia idę sam. absolutnie nic. idę przeżyć.

wtorek, 10 listopada 2009

słowa.

czym wyróżnia się kamyk? kamyk to zwykły kamyk. na pierwszy rzut oka pytanie jest źle postawione. powiedzmy, że racja. niektóre pytania są źle postawione. niektóre też są źle stawiane. czy czytelnik domyśla się może, co to znaczy chłonąć? taki stan jeden mam, że chłonę. często to nie, czasem. i to jest też, że rozumiem. każdy skrawek marnego życia.

wtedy nie ma sprowadzania do wspólnego mianownika. cudowne indywidualne stany. to płynne przechodzenie interesuje mnie najbardziej. szoków nie ma, wszystko nowe jest. odkrywanie połączeń między zakamarkami czasu. pełne są. jak w zamieci, ale nie że ładnie wygląda, tylko ciepło i smakuje też. efekty natychmiast. obchodzi go wszystko. i tego mi, gnoju, nie odbierzesz. zachwyt mój moim miejscem. meta, meta! o tym że się odbija aż go ktoś specjalnie nie złapie. promień, no bo co. światło? meta znów. i że tego wcale nie widać.

dla wszystkich którzy mają siatkę na myśli w standardzie. tak że same. no.
ponieważ jestem naprawdę zadowolony ze zmian.

i dla Anny.
hughughug.:)

czwartek, 5 listopada 2009

fifth of november.

nienawidzę pytań na kolokwiach z anatomii. są pojebane tak samo jak te, które zadaje mariolka. od jutra asystent się zmienia, więc znów zacznie się wyścig, by ogarnąć sposób w jaki pyta. tak oto zmuszają nas do nauki. jak gdybyśmy i tak nie musieli, stresowani wizją czerwca.
z tego wszystkiego nie pamiętam już jak wygląda jesień. najczęstsze i prawie jedyne widoki to tekst bochenka, który miesza się z uczuciem czekania na wodę z czajnika, klucze, chodnik, tramwaje i twarze ludzi związanych z wydziałem wojskowo-lekarskim. o tym, że zima się zbliża przypomina jedynie temperatura. kartki w kalendarzu wyglądają przecież wszystkie tak samo.
bo widoki to uczucia. to sceneria naszych wspomnień. mózg wypełnia luki czym chce. potem w środku zimy zdarzy się, że liście będą wciąż na drzewach. a przecież mamy już listopad. listopad. święta idą. santa claus is coming to town. zaraz będzie.

z tego wszystkiego też rzeczy dzieją się szybko. nie wiem mnóstwa rzeczy. wiem jednak, że w szczecinie tak nie było. może to właśnie to uderzenie świeżego powietrza daje nam tyle energii. wiem, że minął miesiąc i że to już czas zacząć żyć normalnie. mieć czas dla siebie. mieć czas na to, co się uwielbia. piąty listopada mi przypomniał. mam 6 lat.

uniwersalność. pozory i zaskoczenie. zaskoczenie jest dopuszczalne. szok też, o ile nie mdlejesz. jeżeli nie potrafisz zauważyć, że świat się zmienia, to twój problem. tylko rzeczy martwe można określić mniej-więcej statycznie. określenia organizmów żywych natomiast to funkcje czasu. spodziewaj się wszystkiego.

an american prayer.
więcej inspiracji poproszę.

poniedziałek, 2 listopada 2009

hm.

cytat z chleba:
'm. dłoniowy krótki (m. palmaris brevis).
p r z y c z e p y. m. dłoniowy krótki rozpoczyna się na brzegu łokciowym rozcięgna dłoniowego oraz na troczku zginaczy i kończy się w skórze na brzegu łokciowym ręki.
c z y n n o ś ć. przy silnym skurczu może wywołać zmarszczki na brzegu łokciowym dłoni.'

po co mi kurwa taki mięsień?

przeczytałbym to wszystko, gdybym miał wystarczająco dużo czasu.