środa, 23 grudnia 2009

tak mnóstwo mnóstwo przykrości.

snow lets it.

wrocław. to miasto uwielbiam. będę tam kiedyś żył, zobaczycie. ale to. wrocepozniej.

w szczecinie zabawiam. rację miał eryk, że miasto to smutne. ludzi nie ma prawie do zobaczenia. jednak tutaj święta. w łodzi nie czuło się zbliżających świąt. natomiast w szczecinie jak sie wyjrzy za okno na park pokryty śniegiem i usłyszy sinatre śpiewająego o tym, że santa claus is coming to town, jest zdecydowanie świątecznie. odra! jest skuta lodem. like it.

choinke mi każą ubierać. rozbierze się później sama.
zdecydowanie nie wziąłem ładowarki do aparatu. nie ma prądu, nie ma zdjęć, szkurwa.

trzeba wstawać.

sobota, 19 grudnia 2009

dzis.

cze. jestem wrocławski mateusz i właśnie sie wyjebałem z sieci. czaicie? z sieci!
no popierdolenie nie zna granic. i jakies charity charity. mnostwo fajowciowcow. jak chuj. różowa sukienka jak nic.
kropk musi byc.
twoja piosenka.

szczecin wita. ale tam nigdt tak bie bedzie.

with love. m.

niedziela, 13 grudnia 2009

w dupie mam.

jeszcze pięć dni i wrocław, wrocław!

przyrodę cechuje analogia. więc trudno jest odkrywać nowe rzeczy. często wynalazki są tylko zastosowaniem niektórych praw nie tam gdzie trzeba. no, a potem okazuje się że kilku naukowców odkryło to samo zjawisko zupełnie oddzielnie w tym samym czasie. więc postęp jest konieczny. zależy tylko od tego, jakie karty dostaniesz.

weźmy takiego webera-fechnera. jak bardzo ktoś musi być nienormalny, żeby to zauważyć? nie wiem, pewnie całkiem trudno to zmierzyć. rzecz dotyczy wszystkiego, szczególnie zmysłów. one odpowiadają za kontakt i dlatego wysuwają się na pierwszy plan.

ty to wiesz i ja to wiem. i

czwartek, 10 grudnia 2009

trzy.

da się zauważyć, że na wszystko jest czas. czas odpowiedni. przed i potem rzeczy wydają się dziwaczne. nawet przerażają. daj się ponieść fali. kiedyś nie do pomyślenia było być studentem. dążyło się do tego właściwie bezmyślnie. tłum szedł w jednym kierunku. teraz. rzecz stała się codziennością. tak jest. więcej nie będzie to rzeczą nadzwyczajną.
więc.
idziemy wytartą ścieżką, która mimo to nas ekscytuje.

klatka z szyją zaliczone, łacina zaliczona. jest dobrze.
więc siedzę na łacinie dziś. patrzę wprost na tablicę. trzecia deklinacja. oni o tym nie myśleli. jednak słowa brzmią zapewne tak samo. sala powoli wypełnia się nadmorskim powietrzem. w oddali słychać głosy. tak budzi się respekt do języka. to kultura, której jestem częścią.

nic dodać nic ująć. dziś się opierdalamy.


sobota, 5 grudnia 2009

efekty.

zrozumiałbym lenistwo, gdyby dla poczytywania anatomii była jakaś sensowna alternatywa. nie tylko leżenie i nic nierobienie. to jest masakra. albo brak witamin. więc siedzę, wżeram herbatniki korzenne, popijam waniliowym rojbosem i piszę. piszę na blogu.

naleśniki wymiatają. zimne wieczorem smakują najlepiej.

ponieważ nie zauważamy wszystkiego możemy mieć błędne pojęcie o całokształcie. ocena dotyczy całości. i też, przecież nie mam twoich myśli pod kontrolą. więc może być tak, że twoja krytyka dotyczy tylko twoich imaginacji.

klatka i szyja tym razem. nie mam skawiny.

mój własny półświatek należy do większego półświatka. tak jest. nie spotkałem nikogo, kto by tu trafił przypadkiem. do mnie trafił. trzeba normalniej. bo widzisz. ten półświatek też ma zasady. zasady w stylu.

mnie to nie rusza.

powroty?

dziękujemy za dzisiejszy chill out. nic nie robiłem, to fakt, jedynie byłem. każdy cziluje inaczej. znaczy każdy cziluje tak, jak akurat ma czilować ochotę. zmienne to, dobrze o tym wiecie.

tak właśnie. przydała by się ławka na opuszczonym placu zabaw. place zabaw nocą mają swój klimat. jest tu niedaleko jeden. centrum miasta, a jednak. można usiąść na drewnianych konstrukcjach a tam wiecie już. gwóźdź programu. jedynie ludzie. ludzie porządni to wymóg.
o porządnych ludziach można wiele. z ludźmi porządnymi można wiele. tacy oni porządni że na miejscu. swoim. tak właśnie.

a co, jak miejsca się pomieszają? co wtedy pytam?

bo jest to i nie zaprzeczaj, przybijające. że.
mijamy.
się.

wtorek, 1 grudnia 2009

teraz.

nie bo. silne uderzenie i panika. dramat. dzieje się teraz nigdy więcej.
tylko trzy kroki.

więc
robimy co chcemy.

zabija.

środa, 25 listopada 2009

o rutynie.

dzień polega na rozpoczynaniu czytania ksiąg mądrości. powoduje to poczucie niespełnienia, gdyż bardzo rzadko udaje się rozpocząć przed jedenastą wieczorem. zazwyczaj okazuje się, że do zrobienia jest chuj wie ile, więc trzeba przysiąść. noce z wtorku na środę są chyba najgorsze. potem zajęcia, chińczyk, spać, i od początku.
przełamać cykl, znaleźć najsłabsze ogniwo.
dni rutynowe układają się w tygodnie. w piątek nic się nie chce, sobota, niedziela i o kurwa. poniedziałek napięcie rośnie. wtorek zenit, środa o właśnie. czwartek to paradoks, na przykład teraz na piątek jest cała szyja. naucz się tego. tylko bochenek i atlas. hm. koło się zamyka.

dzisiaj była wejściówka i kompletne preparaty. podobne do modeli w salach od biologii (chodzi o tamte, z których można wyjmować narządy), tylko że z tkanek i jebały formaliną. wątroba jest twarda. jelita ciekawie wyglądają: cienkie jest w dotyku jak folia z polimeru, dość twarda. płuca są niewiarygodnie małe.

trzeba bochenka. dość o tym.

cztery tygodnie szczecin. mam nieopisaną ochotę spotkać przypadkowo kilka osób. ale tak.. zupełnie-prawdziwie-przypadkowo. i żeby było dobrze. o czym to świadczy?


poznajmy grupę.
ewa i agnieszka.

sobota, 21 listopada 2009

po cor.

paskudztwo mnie rozłożyło. wirus. nie dałem rady, nawet patrzeć na chlebka. trzeba do niego wrócić czym prędzej.
więc popijam wywarem na podstawie herbaty, w koszu rośnie liczba wysmarkanych chusteczek, co 8 godzin pochłaniam garść tabsów, nie mając czym zagryźć. przy tym bardzo mi się podobają ćwiczenia zawiślaka. świńskie serce również mi się spodobało. na nim przynajmniej coś było widać. jak to jest, że na rycinach w książce wszystko jest jasne, a gdy bierzesz do ręki preparat nie wiesz gdzie szukać lewej komory. połowę zajęć spędzasz szukając pnia płucnego, średnio co 3 minuty odchylając się, myśląc jak bardzo tym razem się sztachnąłeś formaliną, w której to wszystko pływa. a przy płucach, hoho!

kasuj, to co było.
wkradła się bez. wymyśl coś. pokornie.

olga i zbigniew. trzynastego.

poniedziałek, 16 listopada 2009

jutro przeczytam cały zakres na poprzednie i następne ćwiczenia z bochenka.

scenariusze. wystarczy na nią spojrzeć. twarz pełna siły i wiary, w przekonania, które wpoił jej nie wiadomo kto. może to po prostu czysta forma informacji, które znajdują się w jej kodzie? skądś to się musi brać. świat zmienia wszystkich, ona nie może być na to odporna. jest z nami. jest nami.

najpierw będzie się wszystkiemu przyglądać, nic nie mówiąc. będzie patrzeć. głęboko, będzie zawsze używać przy tym mózgu. do myślenia o tym, na co patrzy. będzie widzieć, bo jak się tak patrzy, nie można inaczej. czasem, gdy ją spotkasz jej oczy będą rozbierać cię ze wszystkich myśli. nawet tych, o których nie wiedziałeś wcześniej, ale dowiedziałeś się gdy spostrzegłeś jak opadają gdzieś poza obszarem twej własności. gdy skończy, wtedy ujrzy nagość twego umysłu i odwróci wzrok. miniecie się bez słowa. ona nic nie powie dlatego, że nie będzie chciała, a ty bo będziesz chciał jak najszybciej stamtąd uciec.

kiedyś, gdy już się napatrzy, pęknie i zacznie zadawać pytania. milczące pytania, pytania dlaczego. nigdy nie znajdzie na nie odpowiedzi. potem spróbuje naprawić świat. nigdy bowiem go nie zrozumie. choć będzie patrzeć, będzie dusić świat wzrokiem. choć nie da mu wytchnienia.

potem znów będzie pytać. inaczej już teraz, choć również o dlaczego. a potem..

-----

piątego grudnia idę sam. absolutnie nic. idę przeżyć.

wtorek, 10 listopada 2009

słowa.

czym wyróżnia się kamyk? kamyk to zwykły kamyk. na pierwszy rzut oka pytanie jest źle postawione. powiedzmy, że racja. niektóre pytania są źle postawione. niektóre też są źle stawiane. czy czytelnik domyśla się może, co to znaczy chłonąć? taki stan jeden mam, że chłonę. często to nie, czasem. i to jest też, że rozumiem. każdy skrawek marnego życia.

wtedy nie ma sprowadzania do wspólnego mianownika. cudowne indywidualne stany. to płynne przechodzenie interesuje mnie najbardziej. szoków nie ma, wszystko nowe jest. odkrywanie połączeń między zakamarkami czasu. pełne są. jak w zamieci, ale nie że ładnie wygląda, tylko ciepło i smakuje też. efekty natychmiast. obchodzi go wszystko. i tego mi, gnoju, nie odbierzesz. zachwyt mój moim miejscem. meta, meta! o tym że się odbija aż go ktoś specjalnie nie złapie. promień, no bo co. światło? meta znów. i że tego wcale nie widać.

dla wszystkich którzy mają siatkę na myśli w standardzie. tak że same. no.
ponieważ jestem naprawdę zadowolony ze zmian.

i dla Anny.
hughughug.:)

czwartek, 5 listopada 2009

fifth of november.

nienawidzę pytań na kolokwiach z anatomii. są pojebane tak samo jak te, które zadaje mariolka. od jutra asystent się zmienia, więc znów zacznie się wyścig, by ogarnąć sposób w jaki pyta. tak oto zmuszają nas do nauki. jak gdybyśmy i tak nie musieli, stresowani wizją czerwca.
z tego wszystkiego nie pamiętam już jak wygląda jesień. najczęstsze i prawie jedyne widoki to tekst bochenka, który miesza się z uczuciem czekania na wodę z czajnika, klucze, chodnik, tramwaje i twarze ludzi związanych z wydziałem wojskowo-lekarskim. o tym, że zima się zbliża przypomina jedynie temperatura. kartki w kalendarzu wyglądają przecież wszystkie tak samo.
bo widoki to uczucia. to sceneria naszych wspomnień. mózg wypełnia luki czym chce. potem w środku zimy zdarzy się, że liście będą wciąż na drzewach. a przecież mamy już listopad. listopad. święta idą. santa claus is coming to town. zaraz będzie.

z tego wszystkiego też rzeczy dzieją się szybko. nie wiem mnóstwa rzeczy. wiem jednak, że w szczecinie tak nie było. może to właśnie to uderzenie świeżego powietrza daje nam tyle energii. wiem, że minął miesiąc i że to już czas zacząć żyć normalnie. mieć czas dla siebie. mieć czas na to, co się uwielbia. piąty listopada mi przypomniał. mam 6 lat.

uniwersalność. pozory i zaskoczenie. zaskoczenie jest dopuszczalne. szok też, o ile nie mdlejesz. jeżeli nie potrafisz zauważyć, że świat się zmienia, to twój problem. tylko rzeczy martwe można określić mniej-więcej statycznie. określenia organizmów żywych natomiast to funkcje czasu. spodziewaj się wszystkiego.

an american prayer.
więcej inspiracji poproszę.

poniedziałek, 2 listopada 2009

hm.

cytat z chleba:
'm. dłoniowy krótki (m. palmaris brevis).
p r z y c z e p y. m. dłoniowy krótki rozpoczyna się na brzegu łokciowym rozcięgna dłoniowego oraz na troczku zginaczy i kończy się w skórze na brzegu łokciowym ręki.
c z y n n o ś ć. przy silnym skurczu może wywołać zmarszczki na brzegu łokciowym dłoni.'

po co mi kurwa taki mięsień?

przeczytałbym to wszystko, gdybym miał wystarczająco dużo czasu.

piątek, 30 października 2009

lacrimosa.

więc się pochwalę, gdyż dostałem pochwałę od mariolki na anatomii. po kolokwium to opiję (lol2).

ostatnio odbija mi na punkcie klimatu. zbliża się święto, które trzeba poczuć. trzeba. nareszcie mam okazję, by przeżyć je na swój sposób. wyzwolenie działa.
fireshow na piotrkowskiej zaprasza wszystkich na musical mistrz i małgorzata! proszę, proszę. intonacja mnie się podoba, chyba pójdę. premiera 21 listopada. czas najwyższy ogarnąć w tym mieście jakieś teatry, bo przecież nie samą wódką student żyje.

robimy co chcemy nie oznacza tylko robimy co lubimy. żeby wiedzieć, o się lubi, trzeba najpierw to poznać. więc jeżeli nie wiemy czy coś lubimy, zróbmy to, aby się przekonać. wtedy będziemy wiedzieć, które rzeczy lubimy, które lubimy bardziej, a które wręcz zasysamy z powietrzem.
ale ja niektórych rzeczy nie chcę robić. bo zamiast nich wolę robić inne. nie zmienisz tego.

ogień. improwizowany. ma moc. będzie się działo.
kupiłem milion podgrzewaczy.

że zawsze będę Cię pamiętać. obiecaj.

niedziela, 25 października 2009

potrzebuję wczoraj.

uwielbiam moje alcatraz. tu jest wszystko. wokół jest wszystko. przed chwilą odkryłem bankomat euronetu dwadzieścia metrów od wejścia do bramy. (daję słowo, że wcześniej go tam nie było.) uwielbiam tu mieszkać.
nauczyłem się słuchać głośno muzyki. mam porządne głośniki. gdyby był tu mój młodszy brat, to nie wyobrażam sobie, jakby się wkurwił. naprawdę nie wyobrażam sobie. więc nareszcie spełniamy marzenia. nareszcie.

wczoraj w synapsie grało t.love. najlepszy był tekst muńka: 'synapsa, tak?, co to jest, choroba?' weekend mógłby potrwać jeszcze ze dwa dni. czasu jest zawsze za mało. w tym tygodniu kolokwium z biofizyki, w przyszłym z anatomii. oba pierwsze. wyzwanie. przekonajmy się więc, ile jestem wart.

z utęsknieniem czekam na koncert comy, który ma się odbyć czwartego grudnia. kto idzie ze mną?

piątek, 23 października 2009

pt.

uwielbiam wolne piątki. uwielbiam piątki. uwielbiam wolność.
dziś ludzie bawią się w synapsie na vavamuffin. ja natomiast mam ochotę odpocząć po ciężkim tygodniu i przed ciężkim tygodniem. szczęśliwie został mi jeden żubr. przez ostatnie dwa tygodnie, za każdym razem kiedy otwierałem lodówkę, mogłem jedynie na niego popatrzeć. dziś więc pełen relaks. mmmrr.

ostatnio w łodzi zrobiło się niesamowicie klimatycznie. mgła, uliczne światła i mrozek chwytający za nos, gdy tyko wychyli się głowę za drzwi wejściowe kamienicy. naszła więc ochota na święta bożego narodzenia oraz wyjazd do berlina. to możliwe za dwa miesiące. teraz więc poranny chłód, czekanie na tramwaj rano na przystanku i obserwowanie pary przy każdym wydechu. pary, która jest przecież niemniej klimatyczna.

upajasz się wiedzą. ale nie tą książkową. o tym nigdzie nie piszą. wiedzą o tym, jak wygląda świat. zamykasz oczy i czujesz, jak ta wiedza cię pochłania. od głębokiego wnętrza duszy aż po końcówki palców dłoni, potem stóp. potem rozlewa się na ziemię, rozchodząc się promieniście w każdą stronę świata. znasz każdy skrawek ziemi, po której stąpasz. to uspokaja. ach jak bardzo. potem przyjeżdża tramwaj, a ty już wiesz, że twój oddech jest twoim przyjacielem. wiesz to na pewno.



środa, 21 października 2009

'dżizas kurwa.'

jedną z rad, jakie dostałem od mamy, gdy wyjeżdżałem ze szczecina było, aby nie przesadzać z kawą. z początku pełen wigoru i wiary w obietnicę, którą złożyłem dość lakonicznie artykulując słowo 'ok', pojechałem więc. z uśmiechem na ustach.
nie da się.
choć to oczywiście kwestia sporna, co oznacza przesadzać, a co nie oznacza presadzać. właśnie skończyłem robić biofizykę na jutro. dzisiaj. kaw nie liczyłem. było ich w liczbie około cztery, może pięć. pije się je zamiast herbaty. mocne. czarne. deszcz zaczął padać. to oznacza nieznaczny wzrost natężenia dźwięku. dobrze, kiedy o drugiej w nocy drukarka przestaje być posłuszna, a z boku na łóżku nerwowo przewraca się z boku na bok współlokator, który dwie godziny wcześniej podjął rozpaczliwą próbę pójścia spać. naprawdę przypierdoliłbym tej drukarce. od serca tak. drukuje czyste kartki. rozpacz.

prysznic, melisa, spać.

sobota, 17 października 2009

nightmares.

kolejna sobota przebimbana. wewnętrzny niepokój. nie mogę się skupić. jak co tydzień. i nie że po imprezie, tylko po prostu. bo wolne, bo daleko jeszcze, bo mam w dupie.
dostałem minusa od mariolki. że niby nic się nie uczę. notak. co weekend obiecuję sobie, że nadrobię zaległości. piątek - padam, sobota - budzę się w porze obiadu, niedziela - okurwa, już niedziela!? dlatego dziś zaraz siadam, aby przykuć i mam wszystko głęboko w poważaniu. mam zdać. inaczej na chuj starałbym się tak bardzo do tej matury. na chuj bym wyjeżdżał by nie wrócić. priorytety - trzeba potrafić je wdrążać.

byłem jakieś dwie godziny temu u informatyka, żeby mi skonfigurował router. wygląd biura typowego hakera z drobną nutą typowej łódzkiej kamienicy. tu mnóstwo osprzętu, ogromny monitor, ze dwie drukarki. tam szafa, drugie biurko, na ścianie tarcza do dartów, wokół której dziury w otynkowaniu, na sąsiedniej wiszące antyki - dwie karty graficzne z zamierzchłych czasów opakowane w folię, na następnej duży plakat gołej babki. pod stopami wytarta wykładzina z promienistymi śladami po rozlanej kawie.
- proszę się rozgościć - bierze router, podłącza i zaczyna konfigurację. proces trwa jakieś dziesięć minut. wpisuje hasło: alcatraz trzy sześć. pytam go z zaciekawieniem, dlaczego akurat tak.
- no bo wie pan, jak tam bylismy zakładać to się właśnie śmialiśmy, że zrobiony jeden korytarz i cele po bokach.
no spoko. więc od teraz siedem-dziewięć ma nową jeszcze nazwę - alcatraz - która, muszę przyznać, zajebiście mi się podoba. alcatraz piętro trzecie pokój sześć.

ukojenia szukam. muszę kupić głośniki. i nieco czasu.
hektolitry kawy.

'listen, damn it, we will win.'

środa, 14 października 2009

formaliną pachnę.

co u mnie. głównie anatomia u mnie. poświęcam na nią masę czasu. czy potrafisz wyobrazić sobie masę czasu? tak właśnie to wygląda. patentem na to, aby nie zasnąć jest preparat 'sesja' w połączeniu z muzyką. napewno niedługo uzależnię się od pierwszego, od drugiego już w zasadzie jestem uzależniony. jednak tabsy działają, nie da się ukryć. zaczynam bać się kolokwium, które ma być pod koniec miesiąca. skutek uboczny?

potrzebuję czegoś nowego. solidnej dawki plastycznego materiału.
ja wiem, czego potrzebuję.

sobota, 10 października 2009

masakra.

wydaje się, że anatomia to temat rzeka. ja skłonny jestem powiedzieć, że jest to raczej fala powodziowa. ba. tsunami. 48 stron dziennie zdecydowanie przekracza moje możliwości. więc skawina. Rozpaczliwa próba nadgonienia jak burza idącego naprzód systemu. narazie nie studiujemy. uczymy się, jak ktoś słusznie zauważył. wczoraj pierwszy mokry preparat. kończyna górna. wszędzie czuję parafinę. dosłownie wszędzie. do tego pochłania mnie zboczenie zawodowe. patrzę na człowieka idącego ulicą, na dynamiczne bruzdy na powierzchni jego łydek. już wiadomo jak to wygląda wewnątrz. jak lśnią ścięgna, jak kurczą się gołe mięśnie gdy pracują.

mariolka jest dziwna i pojebana. dziwna z zachowania, a pojebana bo pyta nie z tego, co jest w zakresie na dane ćwiczenia. z bardziej ogólnych refleksji: wykładowcy i asystenci na tym uniwersytecie to sami dziwacy. ciekawe skąd to się bierze.

wrodzona ciekawość, otak. ciekawość jest jednym z najpiękniejszych doświadczeń. fascynacja. dusza się cieszy, kiedy się czymś fascynujemy. dlatego róbmy to, co naprawdę chcemy robić. bywa czasem, że zauważymy coś interesującego, bywa często. poprzez wybór można zignorować to, przyglądać się dalej (tylko), lub poznać bardziej źródło zaciekawienia. jedno z tych. co wybierasz? całe mnóstwo ludzi przytłumi i zignoruje zaciekawienie. zwyczajnie, ze strachu, ale nie przed nieznanym, tylko przed utratą miejsca w zajmowanej do tej pory niszy. jesteśmy zachłanni, chcielibyśmy żeby dobytek się kumulował. według życia jednak, człowiek może być w jednym czasie tylko w jednym miejscu. na przykład nie ma mnie teraz w szczecinie. no nie ma. więc aby zyskać coś zupełnie nowego musisz z czegoś zrezygnować. to prawo czasu. ono również sprawia, że różnicujemy rzeczy na ciekawe i nieciekawe. nie można tkwić cały czas w jednym stanie. wszystko po pewnym czasie zwyczajnie blaknie, staje się nudne. rozumiejąc ten aspekt czasu, z uśmiechem podążamy za ciekawościami. cały czas. samo obserwowanie to też nie jest dobra opcja. dlaczego? bo to najkrótsza ścieżka do obsesji i obłędu.

więc odwaga polega na przyzwyczajeniu. ciekawe.

poniedziałek, 5 października 2009

sprawunki.

rzygam tym. naprawdę mam nudności. natłok czystej wiedzy, całe mnóstwo do wykucia. błędem było czekanie te kilka dni aż otworzą bibliotekę, błędem była ta impreza wczoraj od późnego południa do późnej nocy. teraz prawdę mówiąc mam 2 dylematy. czy uczyć się z bochenka oraz czy po prostu nie jebnąć i iść spać. to będzie ciężki rok. waham się jeszcze, ale chyba przeczytam tylko to co jest w krechowieckim. 15 stron wydaje się możliwe do wystukania w 2 dni.

do łodzi da się przyzwyczaić. właściwie, jakby nie patrzeć - wszystko się da, jeżeli tylko odpowiednio się do tego podejdzie. wszystko, no może oprócz czytania bochenka o tej porze.
tak. jestem skazany na odnoszenie wszystkiego do medycyny do końca życia. albo chociaż do książek medycznych. cóż się dziwić, skoro teraz właśnie tym tematem żyć zaczynam. czy coś zostało z głębokich przemyśleń? z tej pseudofilozoficznej zabawy? na pewno podejście. nie ma sensu przecież uprawiać czystej filozofii. lepsze efekty otrzymasz, gdy będziesz traktował ją jako dodatek do czegoś. idea medycyny jest piękna. z piękna biorą się pomysły, bo gdy widzisz coś pięknego masz ochotę to kontynuować. oczywiście nie będę miał kontaktu z literaturą filozoficzną przez następne kilka dobrych lat i nie zmienię w tym czasie podejścia do filozofowania (chociaż może samo się zmieni z wiekiem, kto to wie..). kwestia czy to jest (była) filozofia, czy też nie. miłość mądrości. więc zadawałem pytania, niekoniecznie na głos i starałem się na nie odpowiedzieć. co z tego wyszło? wyszedł więc bardzo często złoty środek jako opcja najlepsza z możliwych. no tak, ale jeżeli wszystko byłoby pośrednie, nie byłoby różnorodności. dzięki różnorodności się nie nudzimy. jest to więc błędne koło. więc już nic nie wiem. czystka była słuszna. druga sprawa. czy to było przygnębiające? być może. dla mnie było to głównie fascynujące.

siedze i pisze posta. no nie. zamiast uczyć się anatomii..
pilnuj się.

czwartek, 1 października 2009

po studencku.

dziś z rana wykład z anatomii. właściwie szybko się skończył. jutro ćwiczenia, już wyprasowałem fartuszek. co prawda musiałem go potem wyprać, bo się przypalił w jednym miejscu, ale liczy się fakt, prawda?
czuję się jakbym szedł do pierwszej klasy podstawówki. strach przed nieznanym. a oni mówią jeszcze takie straszne rzeczy, że chciałoby się wziąć ten pierwszy tom i tak strasznie przykuć, ale z tego względu, że biblioteka jest jeszcze nieczynna dla pierwszorocznych, nie można nawet zobaczyć jak ta jebana książka wygląda. maskra grzebykiem. w kropce. chcieć a nie móc. tak oto zaczynamy fiksować. (koźlak dobre piwo). kurwa. tak oto psycha siada.

zastanawiał się odbiorca nad potęgą zwierciadeł? są potężne. naprawdę potężne. i do tego są wszędzie. nie w postaci zwykłych luster. każda szyba, kałuża.. są wszędzie! widzisz co chcesz widzieć. dosłownie i w przenośni. twój mózg nakłada filtry na to, co jest rzekomo niepotrzebne. zwyczajnie pomija niektóre części rzeczywistości. np dźwięki poniżej pewnej głośności. z tym, że jak chcesz je słyszeć, to możesz je dosłyszeć. wymaga to poświęcenia obserwowanemu zjawisku uwagi. uwagę tak samo można skierować na zwierciadła, a wtedy świat jest szerszy i bardziej zrozumiały. dostrzega się wtedy więcej. otak. zdecydowanie. to jest bardzo ciekawe.

lubię dostrzegać uśmiechy.

"nie zmienimy wody w wino - zmieńmy bramy na sypialnie."

wtorek, 29 września 2009

ce de.

w niedziele odwiedziłem również kościół. werdykt: nie umywa się. to mus, że ksiądz musi mądrze i ciekawie napierdalać. mus. a tu zawód. w katedrze na mszy akademickiej przedszkole. uczymy się śpiewać. no kto to widział.

mieszkam w prywatnym akademiku na piotrkowskiej 79. warunki uważam dobre. lokalizacja palce lizać. poza tym. rodzina.. to lokum nazwijmy.. hm.. dajaka. w nazwie firmy tez to chyba mają. albo 79. siedem-dziewięć brzmi lepiej. tu, co zauważyłem pierwszej nocy - ludzie mają tendencję do biegania po korytarzu. wczoraj się uspokoiło. pewnie to tylko w dni imprez. czekam na współlokatora, aż się zakwateruje. szkoda właśnie tylko że to nie pokój jednoosobowy. dwu. i to do tego z nieznajomym. no zobaczymy.

blog jest pewną formą wolności. jutro dalsza część zakupów i wieczorem impreza w klubie 'medyk'. będzie się działo. wypijmy za wojlek. na medyka nie ma byka... la la la.;-)


niedziela, 27 września 2009

zmian czas.

oj tak. czas zmian. koniecznie, bo już wytrzymać nie można.

wypadło więc na łódź. duże miasto, o którym niekoniecznie dużo się słyszy. może to z powodu warszawy, która wyrosła niedaleko, może z innych powodów. rodowitym łodzian(in)em[!?] nie jestem, lecz miasto będę musiał traktować jak własne być może przez następne 6 lat. ciężkich lat, tak mówią. szczecin i parkową zostawiam za sobą z pewnym sentymentem. toż to w końcu 19 roków mordęgi. szczecinowi niech się wiedzie lepiej, bo już tylko lepiej może się wieść. niech się rozwija i niech ja widzę kaskadę, gdy nasępnym razem przyjadę w rodzinne strony. i sedinę, o tak. zobaczymy.

każde miasto ma swój zapach. ludzie, którzy przyjeżdżają ze szczecina w łodzi mogą poczuć prawdziwy zapach kolei (wysiadając z pociągu na kaliskiej). co więcej koleją pachną też trochę tramwaje, a to dziwne. natomiast chodząc po mieście nie można pozbyć się zapachu wnętrza samochodu (na świeżym powietrzu), a to ciekawe. zapachów jest więcej, to oczywiste. kamienice i bramy. wiadomo. masakra. pierwsze wrażenie nie było pozytywne. zobaczymy.

to już wszyscy wiedzą, co z tym mieszkaniem? a teraz porada: jeżeli dostałeś/łaś się na studia i wiesz że nie dostaniesz akademika to SAM/A znajdź sobie lokum. beż ŻADNEJ pomocy. zwłaszcza rodziców. to wcale nie jest śmieszne. jutro ide do dziekanatu pooglądać gablotki, o których tak dużo piszą na forum wydziału. i książek i atlasów szukać, rzecz jasna. no zobaczymy, zobaczymy.

wtorek, 1 września 2009

huehue

testowy